Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że lubię dobrze i dużo zjeść. Tak mi chyba zostało z dzieciństwa, kiedy jadłam tyle, co mój brat:) Teraz jem wyjątkowo dużo, bo karmię piersią, bo bardzo schudłam, bo po prostu cały czas chce mi się jeść. Pewnie wciąż ma z tym coś wspólnego tarczyca.
Po tym jak sobie pofolguję jedząc pieczywo i herbatniki, kombinuję, żeby się nieco „odtruć”, tudzież oczyścić z glutenu. Oprócz kaszy jaglanej, o której pisałam, doskonale sprawdza się także AMARANTUS. Genialne coś! Do tego wychodzi na to, że można go jeść bezkarnie. To lubię! W skrócie (jakby się Wam nie chciało sprawdzić) – amarantus jest zdrowszy niż mleko, niż szpinak, nie uczula i nie ma w nim glutenu.
Ciacha amarantusowe są doskonałe dla każdego łakomczucha – dużego i małego. Mają gąbczastą konsystencję i zero cukru (oprócz naturalnie występujących cukrów). Lubię te z mojego ulubionego bloga dla alergików (choć ostatnio brakuje na nim nowych przepisów. Jednak te, które są, sprawdzają się świetnie! ). Zac uwielbia „amarantuski”, więc w domu zawsze mam paczkę amarantusa ekspandowanego. Wbrew pozorom jest łatwo dostępny – można go kupić np. w Rossmann’ie.
Jestem dumna z siebie, że umiem przygotować mojemu dziecku coś tak pysznego i zdrowego. Przy tym, nie muszę stać w kuchni pół dnia piekąc, bo „amarantuski” przygotowuje się 20 min – razem z pieczeniem!
Właśnie m.in.dzięki takim „slow food’owym” zajawkom, Emalka moja twierdzi, że albo umiem gotować, albo mam wyjątkowo dobry PR!
Ano mam! 🙂
P.S. Btw moim marzeniem jest kurs zdrowego żywienia u mojej idolki, Extremamy pełną gębą – Iwony Wierzbickiej, która powala wiedzą i aktywnym stylem życia. Polecam Wam jej filmy, porady, programy itp. Wanna be like her!
matkooo dawaj jednego ino raz!:)