Boję się jak szlag.

3 lutego 2020

Kto urządza pokój dziecka?

3 lutego 2020

Nasze miejsce na Ziemi

3 lutego 2020

A gdyby tak rzucić wszystko i uciec … na wieś?

Znacie taki scenariusz?

Ja tak. My tak.

W sierpniu, podczas beztroskich wakacji u Dziadków na wsi, pomyśleliśmy i po raz pierwszy wypowiedzieliśmy to na głos … „zamieszkamy tu?”. Sęk w tym, że powiedzieliśmy to przy dzieciach, które wiecie jak reagują na takie pomysły 😉 Ekscytacja nowym, lek przed tym samym, a doliczając jeszcze do tego patchworkowy charakter naszej bandy, to szybko zrobił się z tego niezły „kogel mogel”. No tak! Dzieci i ja w jeden dzień mieliśmy obmyślone wszystko – łącznie z królikarnią, kurnikiem, salonem gier w piwnicy … Nieco sporów wywoływał jedynie podział sypialni. Najmniejszy chciał mieć największą. Największy chciał dzieci położyć chłopców razem (dzieci w patchworku w jednej sypialni?! – omg – no way!). A ja zapragnęłam wstawać co rano patrząc na drzewa i sikorki. Chodzić boso po swojej trawie. Pić kawę i gapić się w spokoju na wschód lub zachód Słońca.

Ile czasu zajęło nam przetworzenie tej pozornie szalonej myśli? Halloween Party 31-go października było jednocześnie najprawdziwszą parapetówą.

Goście pomagali nam rozpakować busa z rzeczami, których przywieźliśmy baaaardzo dużo. Warto wspomnieć, że choć mamy z Carlosem już na koncie (onegdaj) wspólne mieszkanie, ostatni rok mieszkaliśmy osobno, choć blisko siebie. W sumie tęskniąc. Tym bardzie ten przeprowadzkowy ruch nie należał do działań standardowych.

„Przewracasz całe swoje życie do góry nogami”

– usłyszałam taki komentarz od kilku osób. Głównie tych, których „jara” glam świata mediów, albo tych, którzy go wcale nie znają (więc myślą, że jest zachwycający). No bo jak to możliwe, że ja naprawdę rzucam stolicę i wyprowadzam się na wieś?! I to taką wiejską?! Że kury? Że pieski? Że króliczki? Do wioski, o której nikt (jeszcze) nie słyszał?!

Wspólna rzeczywistość w dużym domu na wiosce zweryfikowała nam bardzo szybko co umiemy, co nam się chce robić, a do czego ani trochę nie możemy się zabrać.

Poczuliśmy ile pracy nas czeka w ogromnym ogrodzie, a ile jeszcze jest do zrobienia w domu. Generalnie, w zależności od nastroju, jednego dnia łapiemy się za głowę, drugiego piejemy (jak kogut sąsiadów) z zachwytu nad tym jakie mamy szczęście. (Gwoli wyjaśnienia – Dziadkowie mieszkają w mieście. Są starsi i postanowili nie zużywać swoich sił witalnych na wiejskie niesielankowe dzieje).

Wsiąkliśmy bardzo szybko. Zostaliśmy wieśniakami.

Do miasta jeździmy, gdy mamy potrzebę. Gdy dzieci mają tam zajęcia. Gdy odwiedzamy Dziadków. Gdy kupić coś trzeba, a na wiosce nie ma (to na szczęście porządna wioska w stylu pruskim 😉 , więc sporo tu de facto jest). Do miasta jeździmy też do kina. No jeszcze na wsi nie wybudowali, ale kto wie? 😉 No i w tym kinie właśnie zobaczyłam i poczułam to, co oni – bohaterowie filmu „Nasze miejsce na Ziemi”.

U nich było trochę inaczej, bo zdecydowanie chcieli mieć farmę i od początku podeszli do tematu bardzo poważnie. I tak jak ja skupiam się na wychowywaniu dzieci i na razie kurnik z kurami zapisałam w planach najwcześniej na wiosnę, o tyle bohaterowie filmu – John i Molly, poszli po bandzie w kwestii inwentarza czyli hodowli i upraw. Wymyślili plan na farmę idealną, zgodną z rytmem natury. No i właśnie… Natura właśnie, po kolei im ten plan zweryfikowała.

„Flow” na #slowlife

Najczęściej, w najbardziej wyjątkowych sytuacjach w życiu liczy się tzw „flow” czyli dobra energia, zdecydowanie, siła do działania i jasna wizja. Dobrze, gdy „flow” nie jest sztywne, bo to nie leży w jego naturze. „Flow” ma być elastyczne, ma zachwycać kompromisem z zastaną czasoprzestrzenią. Gdy wiesz jak ma być i czujesz to w sercu, na pewno tak będzie. Gdy nie czujesz, a zaczynasz się „kopać” z tym jak jest i co się dzieje, robi się galimatias. Każdy z nas to zna i zwykle nauka tego, że nie ma w tym nic złego (w weryfikacji poczucia komfortu lub/i satysfakcji), także zajmuje nam trochę czasu. Fajnie, gdy przez ten czas dzieci nie zdążą dorosnąć lub wszystkie rośliny nie zwiędną. Kumacie co mam na myśli? Zwyczajnie dobrze jest poznać naturalny rytm zjawisk, z jakimi mamy do czynienia. Pogodzić się z nim. A gdy są to zjawiska całkiem nowe? Cóż…, najprawdopodobniej będziemy mocno odczuwać te niespodzianki.

I zawsze mamy do wyboru – kochać je, bo takie właśnie są lub denerwować się i zrzucać potencjalną winę na cały Wszechświat.

Tego rolleroastera zdarzeń i emocji doświadczają John i Molly, którzy nie poddają się mimo wielu niespodziewanych zdarzeń. Po co popularny reżyser z żoną blogerką wyjeżdżają na wioskę? Właśnie po to, żebyśmy dziś mogli oglądać taki wyjątkowy film dokumentalny, jakim jest 'Nasze miejsce na Ziemi”.

Ciekawa jestem ile razy, podczas oglądania tego filmu, pomyślicie „jak dobrze, że już 'to’ wiem, bo zobaczyłam to i poczułam w tym filmie”. To nie jest obraz o tym, że wieś jest cudowna i dla każdego.

To obraz o tym, że liczą się wdzięczność i szacunek. Codziennie. Wszędzie. Wobec każdego. Nie tylko na wsi.

Jeśli masz ochotę pobyć w kinie, ale poczuć, że jesteś, zamiast „wkręcać się” w wymyślone historie z kosmosu, polecam Ci ten dokument. Wygląda bajecznie, porusza jak doskonała fabuła, tym bardziej, że wiesz, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Aaa, i jeszcze jedno. Może Ci się czasem (często?) wydawać, że życie to walka. Ja uparcie powtarzam, że to nieprawda, bo życie to zdecydowanie bajka. Do tego z happy endem, tym z rodzaju „żyli długo i szczęśliwie”. No nie ma innej opcji, jeśli umiesz (lub zamierzasz umieć) się odnaleźć w zgodzie ze sobą i otaczającym Cię przepięknie harmonijnym światem natury.

Trailer filmu „Nasze miejsce na Ziemi”


Leave a comment