MAMA TIME = COOL TIME

14 października 2014

Kajakujemy

14 października 2014

SUOMI …

14 października 2014

… ech Suomi, czemu Ty jesteś Suomi …?

 Ależ chce mi się spać. Niewiarygodne – EXTREMAMA położona przez fińską jesień. Nie daję się, staram się być na posterunku, ale różnie to bywa. Pewnie, że każdy może mieć gorszy dzień, gorszy czas, ale mnie się już to jesienne SLOW MOTION znudziło.


Liczy się głowa, prawda? Wierzę, że jesteśmy w stanie się zaprogramować na to, żeby było dobrze. Tak się właśnie staram zaprogramować – siebie i Zachariasza. Zdarzają się zakłócenia. Takie jest życie. Codziennie doświadczamy różnych zdarzeń, spotykamy ludzi i uczymy się na nich reagować. Jeśli się nam nie podoba, nie kontynuujemy takiej czynności lub spotkania. Z takiego założenia wychodzę – nic na siłę. Jeśli jednak sytuacja wymaga jakiejś konkretnej postawy, stawiam temu czoła. Zac też. Jest dzielny.

Nie wiem czy wkręciłam sobie zatem tę jesień, czy po prostu ta fińska działa ze zdwojoną lub raczej nieprzewidzianą dla mnie – cwanej Polki – siłą, ale analizuję tu każdy dzień, zdarzenie, relację, a nawet pluchę i wilgotność powietrza. Pomaga. Jestem typem, który potrzebuje mieć wszystko pod kontrolą, bo rzadko czuję, że ktoś inny kontroluje moje otoczenie za mnie. Btw lubię, gdy komuś się to udaje, oddycham wtedy z ulgą i wyłączam się na moment. Znacie to, prawda? CUDOWNE uczucie. Ostatnio udało mi się kilka razy tak poczuć w Polsce, więc mam świeże wrażenia z tego stanu. Teraz, będąc w Finlandii już kilka tygodni, mam wrażenie, że tu nie mam szans na tryb OFF. Pewnie i tu klucz do sukcesu tkwi w głowie, ale zwyczajnie NIE CHCĘ odpuścić pewnych kwestii i stracić kontroli. Dlatego jestem permanentnie ON. Może właśnie to, w połączeniu z nagle jesienną, a nawet chwilami zimową aurą, sprawia, że czuję się słabsza.

Kawiarnie w niedzielę otwarte do 17-ej?! Wciąż brak twarogu w sklepie. Czerwonego balsamu do ciała GARNIER też nie dostanę. Longboard? Jest, ale na dworze jest non stop mokro… Chodzę więc na plac zabaw z dużym ręcznikiem, którym wycieram zjeżdżalnię i jak Zac pozwoli, jeżdżę wokół niego na desce. Traki mokre, liście na decku… Taka to jesień longboardzistki 😉 
Miewam momenty euforii … kiedy myślę co zrobię, jak wrócę do domu 🙂 Mistrz! Otwarcie Hangloose Caffé, cup song z Agnieszką, rolki z domu na plażę, może nawet jesienny winch wake <!!!>… LOVE. Biorąc jednak pod uwagę to, że moja życiowa filozofia podpowiada mi raczej czerpać radość z każdego (w miarę możliwości) dnia, szukam kolorowych akcentów także w fińczykowej jesieni. W końcu spędzę tu jeszcze kilka dni… 
Cieszę się więc, że już leci do mnie przesyłka od Instadruk (mega!), że Pif Paf ma dla nas frak, w który Zac powinien się wcisnąć i może nastąpi to w fińczykowym polodowcowym lesie <ależ będzie sesja!>. Właśnie przestała mnie boleć głowa od tej pluchy, wyszło słońce, a Zac spał w dzień o rozsądnej godzinie. To może oznaczać, że teraz wieczorem także pójdzie spać jak przystało na dwulatka, a ja będę miała czas, żeby popracować, zedytować zdjęcia i zrobić kilkadziesiąt brzuszków, co by zdjęcie krążące w sieci z Lidią w bikini na śniegu było wciąż aktualne 😉 
A Fińczykoland? Dziwność, którą wspaniałomyślnie staram się tolerować, nieco mnie irytuje. Tfu! Irytuje mnie jak jasna cholera…, ale naprawdę pracuję nad tym, żeby czerpać z niej jak najwięcej. Mam świadomość, że mój Fińczykoland to tylko niewielki ułamek tego, co kraj ma do zaoferowania. Bardzo możliwe, że np. w Helsinkach nie czułabym się jak kosmitka… Przynajmniej nie z tak odległej galaktyki. 
Zachodnie wybrzeże Finlandii… Mówi się tu po szwedzku, ale nie takiemu szwedzku jak w Szwecji. To fiński szwedzki. Ugh! Nazwy miast na znakach napisane są w dwóch językach – tu najpierw po szwedzku, w drugiej kolejności w pierwszym języku urzędowym kraju – po fińsku. Zmienia się to około 60-ciu kilometrów na północ – najpierw fiński, potem szwedzki. Podobno jak w fińskojęzycznej części Finlandii do restauracji wejdzie szwedzkokęzyczny Fińczyk i bez ogródek zacznie mówić po swojemu, ma szanse spotkać się z niemiłym przyjęciem lub wyproszeniem z lokalu. Chamstwo zdarza się więc także w pozornie ułożonej Finlandii. 
Inna zadziwiająca sprawa… Kłódki na lodówkach z alkoholem w sklepach! Po 21-ej nie kupisz tu nawet piwa. Nie podoba mi się to, bo w tych samych lodówkach przechowuje się piwo bezalkoholowe. No Way! Z drugiej strony, może jest to jakiś sposób na brak umiaru? Jednak z tego, co wiem, fińskie badania donoszą, że tutejsze społeczeństwo po prostu kupuje więcej przed 21-szą, sprowadza alkohol z Estonii, a że przy okazji lokalny alkohol jest dosyć drogi, a oni wciąż kupują go na potęgę, mają przez to mniej środków na tak modne tu zdrowe, organiczne jedzenie i inne przyjemności. Ha! Zdeterminowany w swym alkoholiźmie fiński naród prezentuje się mimo to całkiem nieźle, bo na ulicach nie widuję meneli, a ład i porządek. 
O! Właśnie zaskoczyłam fińskie podniebienie MIZERIĄ! Jak to możliwe? Ogórki ze śmietaną okazują się być tutaj wyszukanym daniem… A co nim nie jest? Pizza. Najlepiej przygotowana przez gościa o śniadej karnacji i imieniu Mohamed … albo Ahmed. Można także udać się do pobliskiego KEBAB baru, gdzie właścicielem jest co prawda Fin, ale wyglądający kropla w kropkę jak Mohamed. Pytam więc co się jada w typowo fińskich restauracjach w tej okolicy. Odpowiedź brzmi – ziemniaki. A co z łosiami, na które poluje między innymi dziadek Zachariasza? To towar luksusowy, raczej sprzedawany do restauracji w innych częściach Finlandii, niż jadany tu, w niewielkich, niezamożnych miastach na zachodzie. Doświadczam więc tego luksusu, bo rodziny myśliwych dzielą się zdobyczą pomiędzy siebie za śmieszne pieniądze. 
No i krajobraz. Domy tak zwyczajne, prosto zbudowane, bez udziwnień, że trudno uchwycić ich malowniczość. W kontraście do nich, polodowcowy las czyli drzewa iglaste, mchy przeróżnego rodzaju i koloru, oraz kamienie…, tudzież skały. Wcale nie uważam, że te lasy są piękniejsze, niż warmińskie czy mazurskie puszcze. Są po prostu inne, a co za tym idzie egzotyczne. Zwracają uwagę i są wymarzonym miejscem na sesję zdjęciową.
Na początku zdziwiła mnie zaplanowana przez Kristoffera wycieczka po pchlich targach w Jakobstad czyli największym mieście szwedzkojęzycznego zachodniego wybrzeża. Nie rozumiałam tej mody dopóki nie trafiłam do sporego hangaru z napisem LOPPIS czyli właśnie pchli targ. Ważna informacja – LOPPIS są stacjonarne, jak inne sklepy, są otwarte nie tylko w niedzielę czy poniedziałek do południa. I choć wciąż i oburzam się widząc niedoprane ubrania lub nieumyte buty na sprzedaż, uwielbiam wizyty w LOPPIS. Śmiało mogę powiedzieć, że znalazłam swój sposób wybiórczego patrzenia na oferowane towary i wracam zwykle z wartościowym łupem. Szkoda, że w Polsce „wietrzenia szaf” i takie spędy a’la wyprzedaż garażowa to jeszcze rzadkość. Wszystko przed nami.

Chyba tak naprawdę najbardziej powala mnie klimat. Niby generalnie nie jest bardzo inaczej, niż na Warmii, a jednak zakładam tu Zachariaszowi legginsy pod ciepłe spodnie. Do tego buty typu OUTDOOR. Cieszę się, że zostawiłam tu kiedyś moje wielkie, zimowe „najki” – teraz ratują mnie przed zmarznięciem. Nie napiszę, że przed przeziębieniem, bo tutejsza wilgotność powietrza sprawia, że i tak cały czas mam katar. Permanentne uczucie DIZZY HEAD staram się pokonać lodami z sosem czekoladowym i winem bezalkoholowym. Zwykle działa, choć mam wrażenie, że od tego mokrego powietrza mam już wilgotne wszystkie szare komórki. Nawet endorfinom się nieco dostaje i miewają awarie. Ughm. 
Powoli się budzę. Tak myślę. Doskonale rozumiem jednak, jak czują się ci, którzy będąc za granicą, tęsknią za domem. Pewnie jakbym spędziła tu dwa miesiące…, albo więcej, zaczęłabym się przestawiać, przyzwyczajać, …żyć. Teraz to wciąż stan tymczasowy. Wyjazd funkcjonalny. Są jego wymierne korzyści w postaci kontaktu Zachariasza z jego ojcem, dziadkami, korzeniami, inną kulturą. Będziemy to pielęgnować. Tak myślę. Pamiętając o tym, że skrajności w żadnej sytuacji nie są wskazane. Miesiąc w Fińczykolandzie na razie w zupełności nam wystarczy. Mamy tu teraz jedną z baz wypadowych. I tyle.

p.s. fajnie, że tu Zac uczy się sauny … Ja sauny nie lubię, a to przecież podobno fajna sprawa 🙂

Leave a comment