Najbardziej irytująca i pierwsza odpowiedź na to pytanie, która przychodzi mi do głowy to: „nie jest dla każdego”.
Początkowo chciałam w tytule po prostu zapytać „dla kogo JEST ED?”, ale gdy zaczęłam pisać, szybko okazało się, że przy takim zapytaniu, będzie to enigmatycznie szamańska historia o ludziach, którzy czują coś, czego czuć się niby nie da 😉 A chcąc trafić do głów (i serc) rodziców, którzy zwyczajnie martwią się o losy swoich dzieci w szkole, a jednocześnie pełni są lęku, gdy trzeba wykonać krok mniej standardowy, postanowiłam nieco zmienić tok rozumowania i zaznaczyć to, w czym ewidentnie niedomagamy (generalizując „my” czyli rodzice).
Choć jakoś wybitnie standardowo Wam tu nie napiszę „od do” i dekalogu ED na razie nie zapodam. Zatem łepetynki w ruch! 😉
Po pierwsze.
Edukacja domowa to nie jest nauczanie w domu.
A przynajmniej nie musi być. Nic być, de facto, nie musi. Edukacja domowa to, uwaga, uwaga, nazwa, termin… taki mniej więcej jak … pierogi ruskie. Tadam!
Te ostatnie, z tego co wiem, nie mają wiele wspólnego z naszym wschodnim zacnym sąsiadem. Są za to naszym narodowym polskim przysmakiem. Tym samym, chyba kwestię nazwy i tego, co oznacza, mamy rozwiązaną. To znaczy, że znaczy to, na co się umówimy. #lubięTakieGry
Skoro potrafimy się „umówić”, że pierogi „ruskie” to takie z ziemniakami, twarogiem i przyprawami i nie mamy problemu z akceptacją tego faktu, zapamiętaniem i niehejtowaniem sytuacji, w której nazwa jest po prostu umownie nadana, wymyślona, tym bardziej spróbujmy się nagiąć i nie „dowalać”, gdy chodzi o pojęcie dużo mniej namacalne, niż pierogi (choć te, gdy są pyszne, także szybko namacalne być przestają).
Czym zatem jest to ED osławione już na tymże blogu?
To tryb kształcenia dziecka poza szkołą, gdy sposób tego kształcenia wybiera rodzic/opiekun dziecka. Taki rodzic ma do tego pełne prawo nie od dziś, ani nawet nie od wczoraj. I gdy wychodzimy z założenia, że dzieci nie są naszą własnością, bo nie są, to danie im opcji i wolności, a nie wrzucanie ich do „klatki” i szufladek w szkołach, tym bardziej ich niezawisłość podkreśla i wzmacnia.
Do rzeczy. Bo miało być o tych, dla których to nie jest dobra opcja. (Zaraz się okaże, że takich ludzi nie ma, a jeśli pozornie są, to ściema i maska. Uwaga!)
…
Po kolejne. Postawię tu jakiś warunek … (btw zaczynam ten akapit po raz siódmy ;))))
Najpierw napisałam … „jeżeli łoisz codziennie alko i w *upie masz edukację dziecka”, ale po sekundzie dotarło do mnie, że taki tu nie wlezie, a jak wlezie, to pewnie „na banii”, więc nie skuma. Bez sensu. Potem wyklikałam „jeżeli nie masz potrzeby bliskości …” , ale pomyślałam „kto się przyzna, że nie ma, skoro każdy w głębi serca ją ma lub wie, że mieć powinien?”.Teraz myślę sobie, że najważniejsze, to poznać swoje miejsce i ulubiony sposób funkcjonowania, wczuć się w to, co sprawia frajdę, co odstresowuje… Tam jest Twój sznyt – na dziecko, na pracę, na pasję, na edukację.
Wcale nie potrzebujesz być peruwiańskim szamanem, żeby wsłuchać się w siebie i realizować swoją życiową misję.
Możesz stawiać kroczek po kroczku i umiejętnie podejmować decyzję adekwatnie do swojego własnego „tu i teraz”. Jeżeli zatem jesteś w momencie, w którym poczucie bezpieczeństwa daje ci fakt, że ktoś ustawia Twoje dziecko wedle ramek, tabelek i schematów … Damn, znowu to samo. :)))) Przecież nikt się do tego nie przyzna. Nawet przed samym sobą.
Niech zatem będzie, że tytuł sobie, a tekst sobie. Można krytykować. Byle konstruktywnie i kulturalnie. Z miłością.
Spotykam rodziny, dla których edukacja domowa jest jak lot rakietą na inną planetę. Słyszę i czytam komentarze, w których piszecie „gratuluję odwagi”, z których wynika, że moja decyzja o trybie ED jest spoko, ale wymaga … no właśnie czego?
Edukacja domowa to spokój i autentyczność.
Tego wymaga ten sposób nauczania (tego „wymaga” życie). Generalizując, ludzie tacy nie są, rodzice tacy nie są. Wkurzają się na szkołę, nauczycieli i ze złości wynajdują jakieś inne pasujące im w danym momencie (czyli słusznie) rozwiązanie. No na bank tak to działa. Niech będzie. Tyle, że na złości i krytyce daleko nie zajedziemy. Fajnie, jeśli znajdując alternatywę, znajdziemy też harmonię i satysfakcję. I nowy rozdział we własnej (pod)świadomości. I odpuścimy grzechy tradycyjnej edukacji, na rzecz docenienia cech innej formy kształcenia, która aktualnie pasuje nam optymalnie. To się nazywa wdzięczność i pojęcie tego, że wszystko zdarza się w najlepszym dla nas czasie. Widocznie właśnie teraz i właśnie tak dana sytuacja lub osoba w tradycyjnej „systemowej” szkole właśnie tak miała nas zirytować, żebyśmy właśnie ten ruch wykonali.
O co kaman?
No o to, że zamiast marudzić i narzekać na coś, co jest „nie takie”, cieszmy się tym, co jest „dokładnie takie”, jak być ma.
Z narzekania, złości i obwiniania nic dobrego nie wynika. Natomiast zadowolenie, radość i docenienie zazwyczaj zmieniają się w sukces, satysfakcję i rozwój. Same z siebie. Ot tak i po prostu. Taka jest kolej rzeczy.
Dziecko uczące się w trybie edukacji domowej wciąż jest zależne od rodzica. To jemu zatem tak naprawdę ten tryb ma pasować. Lub nie. Nie pasuje często, gdy jest strach. Przed nieznanym. To zrozumiałe.
I choć na drugim końcu strachu jest ogromna odwaga, to nie zawsze jest odpowiedni czas, żeby do niej dotrzeć. Uważam, że ze strachu dzieją się na świecie rzeczy najgorsze, najtrudniejsze, najbardziej zgubne w skutkach. Ze strachu zdarzają się wypadki i niepowodzenia. Gdy widzisz wady, one dają o sobie znać i odczuwasz ich wpływ. Jeśli nie możesz lub nie chcesz zniwelować lęku przed nieznanym na rzecz fascynacji i pogodzenia z innością, odpuść. Nie ma absolutnie nic złego w opuszczaniu strefy komfortu wtedy, kiedy się to uzna za stosowne. Serio.
Nie musisz wyłazić spod koca, gdy Ci zimno. Ciepło Ci się od tego nie zrobi.
Ciepło idzie od środka. Nie od zewnątrz.
Gdy masz aktualnie inny priorytet, niż wywracanie (w Twoim przekonaniu) „do góry nogami” rodzinnej logistyki edukacyjnej, takie jest prawo priorytetu. Ma pierwszeństwo. Jak rozliczysz się z jednym tematem, przyjdzie czas na drugi i kolejne.
Edukacja domowa nie jest chaosem i samowolką. To uważność i zaufanie.
Może właśnie na tym polega odwaga rodziców wnioskujących o ED? Kiedy dociera do Ciebie, że zwyczajnie nie możesz posłać dziecka do „normalnej szkoły”, bo choć nic do niej nie masz, nie chcesz, bo tak czujesz, żeby ono tam przebywało i nabywało tych „szkolnych” nawyków… To droga w jednym kierunku. Do wolności. Twojego dziecka. W zapętleniu także Twojej.
I tu mamy sedno sprawy. Nie możesz dać dziecku czegoś, czego sam Rodzicu nie masz.
Nie możesz dać mu miłości, gdy nie masz jej w sobie, gdy wszędzie dopatrujesz się złego, zamiast kochać. (I nie dopierdzielać do wszystkiego na każdym kroku). Nie możesz dać mu odwagi, jeśli non stop się czegoś boisz i grzejesz pod bezpiecznym kocem we własnej (nudnej) strefie komfortu. Nie dasz mu poczuć, że może wszystko, czego pragnie, jeśli sam w to nie wierzysz i nie czujesz, że Twoje życie zależy tylko od Ciebie. Wtedy dajesz mu ograniczenia. Nie uszczęśliwisz ani siebie, ani dziecka swego, gdy nie doceniasz wolności. Jaką jest życie.
…
To wtedy edukacja domowa nie jest dla Ciebie.
Nowy film na vlogu „Blisko i naprawdę” w piątek.
LIVE #edukacjadomowa na Instagramie we wtorek o 20:00
Nowy tekst na blogu Extremama w środę.
#dziękuję #lovegansta #liferockz