Wróciłam ale wciąż jestem tam. To zaiste miłe uczucie. Takie … dobre. W sensie, dobrze mi z nim, bo choć jestem tu, to będąc tam, czuję się na swoim miejscu. Nie chcę wcale być „ponad to”, w sensie nie mam takiego zamiaru, ale tak trochę wychodzi. Ponad co? Ponad tutejszy bajzel. Lubię tak. Nie chodzi o bycie lepszą…., chodzi o bycie NAJLEPSZĄ 😉 <pozdro dziewuchy ;*>
Ale tak serio, wiecie jak to jest, gdy Wam dobrze ze sobą… Z jednej strony czujecie, że możecie zdobyć świat, przenosić góry, na wszystko macie receptę, a z drugiej, wcale nie macie potrzeby o tym krzyczeć … Mistrzowski stan. Tak właśnie mam. No i jeszcze, dla jasności, CARPE DIEM tu i teraz to wciąż moja dewiza, tyle że motywacja, tudzież inspiracje nabrały nieco fińczykowego zabarwienia. Ot co.
Nie wiem czy to znowu ta chęć zaskakiwania, prowokowania, jarania się własną oryginalnością, czy w końcu po prostu idę swoją drogą…. No tak – to pierwsze zapewne jest tym drugim 😉 W każdym razie nie mogę się doczekać konsumpcji, tudzież uzewnętrznienia pragnień, planów, zajawek …. O tzw. „zajawce na deskę” napisał MADE IN (strona 36 lub 38), teraz mowa o … ZAJAWCE na Finlandię. Chcę mieć swoją krainę. Mam. Nie mam pojęcia czy to moje MIEJSCE NA ZIEMI. Zobaczymy. Nie dowiem się, jeśli nie sprawdzę. Zamierzam sprawdzić. Bez pośpiechu. To dopiero będzie czad!
Nie myślcie sobie, że to takie proste. Pozornie tak, ale w praktyce wychodzi to różnie. Taki typ. Choć kręcę się sobą, to patrzę na innych <tzw. FOMO>, choć wiem co robię i dlaczego, zdarza się, że usiłuję kogoś naśladować albo zatajać moje zdziwienie zdarzającym się światem. Udaję, że pasuję (w sensie usiłuję wtopić się w grupę). Hmmm, tak, właśnie o to chodzi. Dziwię się światem. Zdaje się, że czytałam o tym w mega książce kiedyś – Świat Zofii… futro królika … dziwienie się światem <kto ma pożyczyć tę książkę? chętnie sobie przypomnę 🙂 > – oj tak. W Fińczykolandzie moje zdziwienie sięga zenitu. Nie mam pojęcia czy dlatego, że to oni są dziwni czy raczej ja. Fakt jest faktem. Do pewnych zdarzeń już się przyzwyczaiłam i z dumą stwierdzam, że wciąż nie oznacza to ślepego naśladownictwa, ale zgrabne wkomponowanie się w społeczność Fińczyków z zachodniego wybrzeża < damn, WEST COAST brzmi jakoś bardziej COOL!>.
Wciąż chodzę po domu Fińczyków boso…, albo w trampkach …., ale nie w samych skarpetkach! <zaiste oburzajace ;)> To detal….., ale serio oni tam non stop chodzą w skarpetkach. Zero kapci. Za to są „skarpy”. Ugh! Ja, jak przystało na BEACH GIRL, chodzę boso, a jak mi zimno zakładam grube wełniane skarpety od MamaMade. Wtedy jestem trochę jak oni. Mój mały BEACH BOY też woli chodzić boso. Nawet w pociągu, w PLAYROOMie, dzieci biegają w skarpetkach! Toż to ślisko, a potem zapewne nie można ich doprać (tych skarpetek), zsuwają się z niesfornych stópek… Ochyda! Serio, nie lubię tak! <taki mój tzw. PET HATE;)>
Aaaaa, no i depresja Fińczyka. Nie doświadczyłam. Wśród Fińczyków. Choć podobno naprawdę istnieje. Ja sama czułam się okropnie za kołem podbiegunowym, gdzie było cały czas ciemno – szansa na szarówkę – jedynie 3 h dziennie. Tylko, że tamto samopoczucie się nie liczy, bo byłam w ciąży. Bardzo możliwe, że teraz ta fińska depresja zadziała po prostu lekko tłumiąco na moje nieszkodliwe pseudo-ADHD i będzie mi nieco łatwiej ogarnąć własne myśli. Tak, to poprawne podejście. YOLO <3