Made With Love by Extremama

29 listopada 2014

stan GO POW

29 listopada 2014

LOVE JETLAG

29 listopada 2014

czapa – Nobile
komin – From Froggy With Love
kurtka – Didriksons
spodnie – Nikurra
getry – MamaMade

Każdego dnia kręci mnie bycie mamą. Codziennie patrzę z miłością na Zachariasza i ociekam uwielbieniem dla tego cudownego stworzenia. Choć codzienność bywa trudna i rozczarowująca (ech ten czynnik ludzki), nie na darmo w dzieciństwie czytałam książki o Polyannie, żeby teraz dawać się pokonać szaraczkom. Sama ustalam zasady i trzymam się ich.
W sumie coraz łatwiej żyje mi się według własnego kodeksu. Dlaczego? Bo zauważam efekty, wymierne korzyści i po prostu nam to pasuje.

Zac ma 2 lata i 4 miesiące (kiedy to minęło?!). Spędziłam z nim każdą noc jego życia, codziennie to na mnie patrzył otwierając rano oczy. Nie uważam, że to najlepszy i jedyny sposób na poznanie własnego dziecka. My tak mamy i z tego korzystamy. Tak nam dobrze, bo tak układa się życie. Z całą pewnością powoduje to mnóstwo innych sytuacji, z którymi także jakoś sobie radzimy dzięki temu, że dobrze się znamy. Rodzicielstwo bliskości to termin, teoria, podejście. Ostatnio to dosyć modna postawa rodzicielska (przynajmniej tak mi się wydaje) i nie ma nic złego w podążaniu za pożytecznymi trendami. Dzięki temu, że znam Zachariasza, że jesteśmy sobie bliscy, nasz koczowniczy tryb życia ma rację bytu i nie jest źródłem nerwowości. Pewnie, że zdarzają się sytuacje, kiedy przygniata nas miażdżące oko poprawności i opinii społecznej (ta to ma oczy zawsze otwarte i do tego gumowe uszy!) albo po prostu codzienny pośpiech. Tych chwil jest niewiele, a zapewne zdarzają się po to, żeby doceniać te idealnie wyważone i całkowicie NASZE. 
Jazda samochodem z 2-latkiem bywa wyzwaniem. Podróż wielogodzinna to już przedsięwzięcie logistyczne. Gdy jadę jako pasażer, mogę Zachariasza zabawiać, głaskać, a nawet podać mu pierś bez wyjmowania go z fotelika, a więc bez zatrzymywania samochodu. Taaaak, wiem, według wszelkich norm bezpieczeństwa, dziecko podczas podróży nie powinno jeść, ani pić, bo może się zakrztusić… Powiedzmy, że mówimy tu o sytuacji nagłej konieczności 😉 Tak, czy inaczej, matka jako pasażer, na tylnym siedzeniu, obok dziecka, to duży atut na rzecz płynnej podróży. Rzecz może mieć się całkiem inaczej, kiedy jedziemy w długą samochodową podróż sami z dzieckiem – 1+1.

Trasa Olsztyn-Opole to około 500 kilometrów. Wiadomo, że trzeba zaplanować postój, może więcej, niż jeden… Nie chcę wgłębiać się tu w detale sporządzania listy rzeczy do spakowana, tego, co zostanie do zrobienia rano, przed samym wyjazdem. Jak jadę samochodem, zabieram wszystko. W końcu gdybym chciała sprawnie podróżować z małym bagażem, pojechałabym pociągiem, co jest kilka konkretnych razy tańsze. Eeeee tam. Nie po to zdawałam egzamin na prawo jazdy 9 dni przed porodem, żeby teraz np. ze strachu, wybierać pociąg.
Po naszej ostatniej eskapadzie do Opola, jestem z nas dumna. Wyobraźcie sobie, że podczas drogi tam, Zac przespał … 500 km! Jak to się stało? Poszliśmy spać późno, wstaliśmy wcześnie. Zac był niewyspany, więc zasnął zanim wyjechałam z Olsztyna. Obudził się po 4-ech godzinach. Zrobiliśmy godzinny postój na rosół, frytki, bejbiccino, bieganie, wygłupy. Wsiedliśmy do samochodu i moje usatysfakcjonowane, spokojne dziecko znowu zasnęło! Obudził się dopiero pod domem dziadka. Mistrz! Było to około 16-ej, więc wcale nie za późno, żeby jeszcze zmęczyć się przed nocą.

Ambitnie próbowałam powtórzyć ten wyczyn podczas drogi z powrotem. Nie udało się, bo poszliśmy spać wcześniej. Rano Zac nie był śpiący, a skory do wariactw. Bawił się więc z Boskim, jeździł na rowerze, biegał… W samochodzie czytał książki, ale ewidentnie miał potrzebę fizycznej aktywności. Zatrzymaliśmy się więc po niecałych 2-óch godzinach jazdy. Po tym postoju, dziecię me zasnęło na cudne 3-4 godziny. Kolejny postój udało się zrobić na bardzo przyjaznym Statoilu. Było miejsce na bieganie i kilka automatów do gier. Zac lubi przyciski, więc było szaleństwo. Choć dbałam o to, żeby się wyszalał, pod koniec drogi, oboje mieliśmy już dosyć siedzenia w samochodzie. Dlatego pojechaliśmy prosto na urodziny Blanki do Warmiolandii. Po tyyylu godzinach podróży, należał się nam chill out. Bolała mnie głowa i byłam bardzo zmęczona, ale wiedziałam, że Zac potrzebuje odreagować. Było super!

Nie wiem czy przez nadmiar wrażeń czy katar, którego Zac nabawił się obcując przez tydzień z wszędobylską sierścią Boskiego, pierwsza noc po przyjeździe do domu nie była spokojna. Zac obudził się ze stanem podgorączkowym o 3-ej i poprosił o włączenie bajki. Cóż mogłam zrobić? Wyczyściłam mu nos, puściłam bajkę, a sama przysypiałam. Tak czy inaczej dotarliśmy bezpiecznie do domu bez większych nerwów i stresu. Brałam pod uwagę ewentualność, że jak będzie trzeba, po drodze zrobimy dłuższy postój. Nie jechałam na wyścigi. 
Podróż jest dla nas nie tylko etapem przejściowym między ciekawym miejscem A i miejscem B. Podróż jest celem. Czerpiemy z każdej minuty naszych wypraw. Uczymy się siebie i delektujemy wolnością. Stwierdzam, że tydzień w jednym miejscu zupełnie wystarcza. Potem już „mnie nosi”, żeby gdzieś wyskoczyć, spakować torbę, wziąć pieluchy, prowiant i sporo dobrego nastroju. Ten ostatni na szczęście w drodze sam się włącza. 
To była nasza pierwsza samodzielna tak długa podróż samochodem w jeden dzień. Teraz kombinuję kiedy zabiorę Z np. na prom… Taki z kabinami, wielkim pokładem, otwartym morzem… Wszystko przed nami, choć w sumie odbyłam taką podróż w pierwszych tygodniach ciąży, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że jest ze mną Zac 😉 
Wiem jeszcze jedno – po takim długim dniu podróży, kolejny to czas na odpoczynek i dojście do siebie albo przynajmniej na odpuszczanie sobie choć trochę. W moim przypadku to zwykle jak JETLAG 🙂 i tak właśnie do tego podchodzę. Taryfa ulgowa należy się czasem każdemu. Robocopowi też. 

1 comment

Leave a comment