Surferski blond i … „łażenie z dziewczyną” czyli STEFEKTEAM

26 września 2013

Zac „u siebie” czyli siatkówka na mistrzowskim poziomie

26 września 2013

Goryle, kajaki i ranczo czyli te opolskie klimaty i my niczym paradnice

26 września 2013

Nie jestem domatorem, choć lubię do domu wracać. Tyle, że wizyta w Opolu to nie jest powrót do domu, a raczej wycieczka „w gości”. Od lat czuję się „jak w domu” będąc na Warmii, a może jestem „w domu” właśnie podróżując? O! Włącza mi się rozkminka, więc na pewno to przemyślę. Tymczasem bardzo udana opolska wyprawa za nami. Choć maleńki Zac bywał już w moim rodzinnym mieście, teraz po raz pierwszy mógł świadomie wykazywać zainteresowanie otaczającymi go zjawiskami, ludźmi i miejscami. Swoją drogą, zmieniające się, rozwijające się Opole bywa bardzo nowe także dla mnie. Tym przyjemniejsze było pokazywanie go mojemu małemu synkowi.


Najpierw była dłuuuuuga podróż pociągiem PKP, którą całkiem nieźle przetrwaliśmy jadąc sami w przedziale dla matki z dzieckiem. Była zatem zabawa, 2 drzemki, przewijanie, wyglądanie przez okno, zawadiackie uśmiechy przez okno do pasażerów na peronach poszczególnych stacji. Po 7-miu godzinach jazdy uspokajająco nie działało już nic oprócz przytulenia, wysiedliśmy więc na wrocławski peron wtuleni w siebie niczym małpki, witani przez Babcię Ewę i Dziadka Krzyśka (Zac ma tę przyjemność posiadania aż 4-ech dziadków :D) Czekała nas jeszcze podróż samochodem do Opola, którą JAKOŚ wytrzymaliśmy.

Zaodrze-Centrum-ZWM-Szczepanowice-Bolko czyli Babcia-ranczo-Coffee Heaven-Dziadek-dzieciństwo-wspomnienia-zwierzaki-las – to expresowe streszczenie, wręcz w pigułce. Dawno nie zabawiłam w Opolu tak długo i w sumie nie było źle. Zac niezmiennie działa na mnie motywująco i nawet codzienne ględzenie mojej Mamy czyli sumiennej, stęsknionej Babci Zaczka dało się przetrwać 😛 (każdy wie jak to bywa z mamami, babciami itp.) Dzięki gościnności wspaniałego Wujka Andrzeja, mieliśmy do dyspozycji przytulne mieszkanie, z nieuciążliwym, wyjątkowo małomównym lokatorem – wężem Dudusiem 😀

Nie pamiętam dokładnie Opola, nazw ulic, ani którędy dotrzeć w niektóre miejsca. Chodzę po Opolu „na czuja”, czasem mapa wspomnień mnie nie zawodzi i to bardzo fajne uczucie. Takie melancholijne 🙂 A czasem lubię pobyć właśnie melancholijna… Zac sobie drepcze, próbuje biegać, a ja rozglądam się zaciekawiona po podwórku mojego dzieciństwa, które teraz jest jakoś tak nieznajomo … ciche. Wchodzimy na plac szkoły tzw. „drabinki”, gdzie mój brat złamał rękę … Wtedy nie było tam furtki i beczącego Michałka, trzeba było przenosić przez druciane ogrodzenie mojej podstawówki. Teraz w okolicy jest kilka nowoczesnych placów zabaw dla najmłodszych, mnóstwo krzaków i ani śladu spotkań blokersów, z którymi się utożsamiałam. To naprawdę ZWM?! 😀

Wyspa Bolko, wcześniej Pasieka … Najładniejsze i najbliższe mi klimatem miejsce w Opolu. Bo zieleń, bo las, bo woda, bo zwierzęta, bo ZOO, bo spokój, bo ścieżka zdrowia, bo przystań kajakowa, bo modna kawiarnia. Po prostu. Zdecydowanie Wyspa Bolko podnosi moje mniemanie o Opolu. Nooooo, nigdy nie było ono jakieś bardzo niskie, ale teraz patrzę na Opole bardziej przyjaźnie. Nie mieszkam tu, nie muszę tu być, a Opole rozwija się w dobrym kierunku. Przynajmniej w moim mniemaniu.

Centrum – tak się zdarzyło, że stało się stałym punktem na mojej opolskiej trasie. Bo Alma, bo pieluchy, bo woda, bo pierwsze „najeczki”, bo nie miałam bliżej „domu” żadnego porządnego sklepu. Te spacery też były przyjemne. Chcąc dotrzeć do centrum handlowego przechodziłam niedaleko oddziału TVP, koło opolskiego Ratusza, spotykałam znajome twarze, dla których moja pozostawała wyraźnie nierozpoznana do końca :). Niektórym się przedstawiałam mówiąc „cześć! nie poznajesz, prawda?” 🙂

To były spokojne dni, bo byłam cierpliwa. Nie nudziły mnie opolskie klimaty, codziennie te same miejsca czy zupełnie zwyczajne ulice. Byłam tam z Zachariaszem, a dla niego wszystko było nowe i interesujące. Dlatego dla mnie Opole z Z zyskało na czarowności. Było nieśpiesznie, mamowo i synkowo oraz bardzo uśmiechowo, bo Zac rozbawia mnie swoimi pasjami. Do majstrowania przy rowerach bardziej lub mniej stabilnie przywiązanych do latarni w centrum miasta, chodzenia, a nie jeżdżenia, do zwierząt, które chce przytulić, do spienionego mleka z carmel macchiato albo makaronu w rosole dziadka. Sweet!

Gdzie jeszcze mi w Opolu dobrze? Na ranczo Evita. Jest tam wszystko i każdy przedmiot ma swoją historię. Jeśli nie, to na pewno będzie ją miał:) Niby to taka zwykła działeczka, a tak naprawdę śmiało można ranczo nazwać azylem, domkiem całorocznym, fajną miejscówką bez ciśnienia:) Zac zdecydowanie także jest tego zdania. Jeszcze tylko oczko wodne zamienimy na bezpieczny basenik, postawimy drewniany plac zabaw i będzie stylowy park rozrywki:)

Tym razem w Opolu naprawdę się działo!  Na Odrze odbyły się Mistrzostwa Polski w maratonie kajakowym! Jako córka zapalonego i utytułowanego kajakarza, kibicowanie i serce do tego sportu mam we krwi ( …serce we krwi… – interesting :P) Nie przypuszczałam (już zapomniałam:)) jak bardzo ekscytuje mnie obserwowanie regat kajakowych, jak krzyk dopingu sam się wyrywa… „Dajesz!”, „Dawaj, dawaj Tato!” Tym razem byłam osobistym asystentem zawodnika, bo mój Tato, choć średnio przygotowany, w maratonie wystartował i go ukończył! Podczas przenosek, biegałam razem z nim, pytałam jak daje radę, a usłyszawszy „ciężko…”, wiedziałam, że nie ma żartów i liczyłam się z tym, że może biegu nie ukończyć. Jednak ogarnął i to całkiem nieźle – jako najstarszy zawodnik stawki. No, ale wiadomka! Z taką pomocą! :))) Polewałam go wodą, a jak dotrzymywałam mu kroku, łzy same cisnęły się do oczu, twarz wykrzywiała się w grymasie. Niezła jazda!:) A przy okazji – byłam świadkiem kolejnej udanej imprezy sportowej w Polsce. Dzięki temu, może już niedługo, Opole będzie gospodarzem zawodów rangi międzynarodowej.

Oprócz Babć, Dziadków, Wujków i Cioć, mamy w Opolu fajnych kuzynów. Wiktor (5) i Leon (1r4m) są śliczni i rozbrykani, a Zac złapał z nimi dobry kontakt. Podobno  malutkie dzieci najlepiej dogadują się z nieco starszymi… Tak przynajmniej jest w  przypadku Z. Jak dorwał Wiktora, nie chciał go z uścisku wypuścić, a W nie protestował. Miłość to kuzynowska wielka od pierwszego wejrzenia:) No i jest jeszcze rozkoszny kumpel Wojtek, którego Zac zdzelił w głowę dwa razy lokomotywą… Ech, oduczę go takiego dynamicznego okazywania emocji w zabawie … Tymczasem Wojtek nauczył się zasłaniać głowę 🙂

Daleko do tego Opola mamy i w sumie długa podróż to jedyny powód tego, że bywamy tam tak rzadko. Może jak kiedyś zamienimy naszą poczciwą Suzi na jakiś pewniejszy i bezpieczniejszy samochód, te wyprawy będą jeszcze przyjemniejsze. 

P.S. a wyprawę do WakeParku w Opolu opiszę osobno, bo to przeca odrębna historia 🙂 Już za momencik także na blogu 🙂

4 comments

Leave a comment