Doda & smutni faceci czyli profesjonalizm melancholijny

16 czerwca 2016

Azyl w górach czyli gdzie spędzimy wakacje

16 czerwca 2016

Nie tresuję dziecka czyli rodzicielstwo bliskości to mój sznyt.

16 czerwca 2016

„Jak jeszcze raz usłyszę, że on z tobą śpi, to tak jak cię uwielbiam, tak cię przełożę przez kolano…”, „Jeszcze karmisz?! po co?!?!?!”, „On ma spać sam. Masz go położyć w łóżku, zgasić światło i wyjść”…

Tak, śpię z dzieckiem. Z dzieckiem, które jest prawie 4-letnim chłopcem. Tak zdarza się, że Zac zasypia wieczorem przy piersi. Taaak, noszę go. Sporo go noszę, a on słodko oplata mnie rączkami i nóżkami, wtulając się w moją szyję. Ależ ja to uwielbiam!

Być może mam wybiórczą pamięć i zdaniem niektórych nic nie wiem o wychowywaniu dzieci, ale pamiętam zdanie ex-KOta, który powiedział kiedyś, że „przewróciłam swoje życie do góry nogami i sprawiłam, że mój syn stał się moim partnerem, na równych prawach”. Pamiętam też jak mama Emalka opowiadała o swoich córkach i o tym, że one są przecież odrębnymi bytami, osobnymi jednostkami. Dzieci mają swoją wolę, preferencje, charakter. Pewne rzeczy od razu lubią, innych nie polubią nigdy. Dzieci marudzą i płaczą czyli … komunikują się. Dzieci nie są złośliwe, ani z gruntu złe. Mogą się takie stać, jeśli na takie b0dźce bywają eksponowane. Nie chcę zmuszać Zachariasza do bycia jakimkolwiek. Chcę, żeby był dobry. Reszta jakoś pójdzie.

Mam jedno dziecko. Wcześniej nie interesował mnie proces wychowania małej istoty, bo nawet psy miałam z natury spokojne i posłuszne. Nie mam więc porównania. Mam za to intuicję. Mam też oczy i wsłuchuję się w potrzeby duszy – mojej i jego. Nie ma jednego sznytu. Każdy rodzic może mieć swój. I jeśli tylko sposób wychowania nikogo nie krzywdzi, to prawdopodobnie jest to dobry sposób. Jednocześnie nie da się nie słyszeć miliona „dobrych rad” na temat tego co powinniśmy, co musimy, a czego nasze dzieci absolutnie nie mogą robić. Warto stosować gęste sito, bo prawda jest taka, że większość z tych rad jest przeterminowana. Szczególnie jeśli radzi nam ktoś kto a.) małe dziecko miał np. 30 lat temu, b.) nie ma częstych, ani bliskich kontaktów ze swym dorosłym dzieckiem, c.) generalnie ma złoty sposób na WSZYSTKO. Jak wiadomo, nie ma takich ludzi, którzy są ekspertami w każdej dziedzinie. Takich „fachowców” należy unikać bardzo sumiennie. Mnie zdarzyło się słyszeć sporo „mądrości” na temat mojej relacji z Zachariaszem. Przyznaję, że sama się o takie „życzliwe rady” proszę wrzucając zdjęcia i posty w szeroko pojętej tematyce parentingowej. Tak jest to rozumiane – wrzuca, to drażni. Nie jestem jeszcze całkiem znieczulona na krytykę, ale znam siebie i moje dziecko. Właściwie wciąż się poznajemy, bo przecież ja na drodze auto-psychoterapii przepracowuję swój charakterek, a Zac odkrywa świat i zmienia się codziennie. Dzieje się to jednak w bliskości i wzajemnej bezgranicznej miłości czyli akceptacji i gotowości na wyzwania.

Nie uważam, że mój sposób na wychowanie syna jest najlepszy na świecie. Jest mój. I to jest w nim najlepsze. To jest w nim odpowiednie. Jednocześnie, dopiero, gdy wpisuję tu słowo SPOSÓB, zastanawiam się jaki ten sposób jest. Z jednej strony każdego dnia podejmuję świadome decyzje, które dotyczą mojego dziecka. Z drugiej, zdaję się na przeczucie, na indywidualne potrzeby, także zależne od chwili i codziennych zdarzeń oraz obserwacji. No i jestem bardzo podatna na zmiany, na weryfikację potrzeb i tegoż SPOSOBU. To pomaga nie rwać sobie włosów z głowy.

Jak urodziłam Zachariasza, spędziliśmy 2h razem kangurując się. Zac ssał pierś, a ja dochodziłam do siebie. Potem dwie doby w szpitalu Zac sypiał w swojej noworodkowej rynience, a ja na łóżku. Gdy przyjechaliśmy do domu, położyłam go do dziecięcego łóżeczka. Wszystko było przygotowane. Miałam to poukładane w głowie. 18:30 kąpiel, 19:00 karmienie i potem zasypiamy. Każde w swoim łóżku. Osobno. Pierwszej nocy Zachariasz spędził w swoim łóżeczku 3 minuty. Nie płakał. Wszystko było OK… Oprócz tego uczucia bezsensownego rozdzielenia. Wyjęłam go więc z łóżeczka i położyłam obok siebie. I tak kładziemy się co noc. Do dziś. Blisko siebie. Choć z biegiem czasu, okoliczności bywają różne. Ostatnio często usypia go moja mama, gdy jesteśmy u niej, a ja załatwiam sprawy zawodowe lub inne „randkowe”. Podczas niedawnego festiwalu w Opolu, kiedy wracałam do domu nad ranem, Zac sypiał w łóżku Babci. Nie przenosiłam go o 4:00 do mojego. Bez sensu. Zwykle przychodził do mnie rano. Jeszcze kilka miesięcy temu, pewnie byłoby mi smutno, że nie śpi ze mną. Tymczasem na wszystko przychodzi czas. To jest właśnie ten SPOSÓB. To jest ten SZNYT. Pozostawiam sporo zdarzeń naturalnej kolei rzeczy. Lenistwo? Być może. Sprawdza się. Po 3-ech dniach spania osobno, stęskniłam się za nim STRAAAASZNIE. Teraz nadrabiamy.

Godzinowy rozkład dnia dawno się nam rozjechał. Bo wyjazdy, bo deski, bo rower, bo program w tv, bo inne zawodowe zajęcia… Gdybym chciała na siłę trzymać się jakiegokolwiek planu, nie przeżylibyśmy większości zdarzeń, które już miały miejsce. Nie mielibyśmy okazji, żeby uczestniczyć w eventach w różnych częściach kraju, nie realizowałabym programów podróżniczych dla ogólnopolskiej telewizji, gdybym ponad odkrywanie świata stawiała obowiązek zjedzenia obiadu przy stole w kuchni codziennie o 14:30. Zac jada rosół na plaży, a schabowe w samochodzie. Spaghetti Carbonara jada wszędzie – na łące, w wakeparku, na placu zabaw. Wszędzie też zasypia. Jeśli jest faktycznie śpiący. Jeśli bateryjki mego smyka jedynie migają ostrzegawczym światełkiem, Zac z premedytacją zeruje ich poziom. Przy okazji nadwyrężając także moje siły. Zmęczone dziecko w plenerze, gdzie wciąż dużo się dzieje to istny Armageddon. Jest przez to wyjątkowo wytrzymały i chętny, by wykazywać się swoją wiedzą. No bo jak on może spać, kiedy być może odwiedzimy jakieś miejsce, w którym już był i wie jak należy się tam zachować albo jakie fantastyczne zabawki mają tam „wujki i ciocie”? Nie ma szansy, żeby zasnął przed redakcją telewizyjną czy na wyciągu do wejka. Zwykle zasypia w samochodzie. To stwarza sporo możliwości, bo przemieszczamy się niezwykle często. Nie rusza go już kolejny hotel czy materac w jeszcze nie urządzonym mieszkaniu M. Jeśli ja jestem spokojna, zadowolona i zdecydowałam, że właśnie tu spędzamy czas, to na pewno będzie OK.

Zarówno jeśli chodzi o wspólne spanie, jak i karmienie piersią, odpieluchowanie, przedszkole i inne ważne w życiu matki i dziecka sprawy, daję nam czas. Prawie czteroletnie doświadczenie pokazuje, że ten czas przychodzi. Na wszystko. Być może zawsze taka byłam. Leniwa i czekająca na „grom z jasnego nieba” 😉 A może stałam się taka odkąd zaszłam w ciążę dzięki dotykowi szamana …? (chcecie tej historii? CHCECIE!) Wiem, że przyszedł taki moment, kiedy przestałam się szarpać, że MUSZĘ. Zaczęłam POTRZEBOWAĆ. I do tego stałam się wierna idei I’M NOT WEIRD, I’M GIFTED czyli pokochałam swoje dziwactwa traktując je świadomie jako atuty. Właściwie im ich więcej, tym lepiej. Któż by nie chciał być obdarzony mnogością unikatowych cech, a wśród nich umiejętnością stylowego afiszowania się z nimi?! Ha! Zatem afiszujemy się z naszym byciem razem i blisko, bo to daje nam siłę.

Nie ułatwiam sobie życia biorąc to, co się zdarza samo. Nie zadowalam się czymkolwiek. Nie wydziwiam dla wydziwiania czy przylansowania się fanaberiami. Robię to, co czuję. Nie potrafię i nie chcę inaczej. Jeśli czegoś nie umiem albo coś mi się nie udaje, a mimo to, chcę to robić, poświęcam czas na naukę. Popełniam błędy i uczę się do nich przyznawać. Uwielbiam śmiać się sama z siebie. Nabijając się z siebie przynajmniej wiem, że nikt się na mnie nie obrazi, bo nie zawsze moje przebłyskotliwe poczucie humoru bywa dobrze odbierane 😉 Zac też taki jest. Najchętniej śmiałby się cały czas. Żartuje, robi kawały, nabija się. Bywa to nieznośne. Uczy się dystansu do siebie samego i zdarza mu się foch, gdy coś mu nie wyjdzie. Ogarnie. Wystarczy, że zrobię głupią minę w odpowiedzi na jego obrażanie się i już wraca nastrój zabawy.

Wiem, że życie nie składa się tylko ze śmiechu i radości. Opowiadam Zachariaszowi o trudnych sprawach, widzi mnie w różnych sytuacjach. Widzi jak płaczę, jak coś mnie boli i jak się denerwuję. Bywam zła i krzyczę. Jednocześnie wiem, że czuje się ze mną bezpieczny. Choć wymagam od niego coraz więcej, nie rzucam bezsensownych rozkazów. Daję mu pole manewru i wysłuchuję opcji alternatywnych. Zdarza się, że się nie zgadzamy, że któreś z nas ma po prostu słaby dzień. Wtedy trudniej się dogadać i trudniej odpuścić. Jednocześnie mamy tylko i AŻ siebie – naprawdę, bez względu na wszystko. Taki kręgosłup daje odwagę na życie. Zac wie, że kocham go bez względu na wszystko. Bo jest. Pewnie dlatego chętnie i bez strachu demonstruje swoje upodobania i wymyśla nowe rzeczy. Jest otwarty na nowości i codziennie chce znane sytuacje przeżywać inaczej. Są sytuacje, które zdarzają się podobnie, ale często wkrada nam się tak zwany FREESTYLE. Bywa to męczące, pewnie nawet frustrujące, ale za każdym razem, gdy on wydziwia i wykazuje się inicjatywą, pękam z dumy. Obserwuję, chłonę, staram się zrozumieć i zapamiętać.

Rodzicislstwo bliskości - extremama

Popełniam rodzicielskie błędy, bo absolutnie wszystko robimy po raz pierwszy. Nie było wcześniej we Wszechświecie takiej konfiguracji – Lidia & Zac. Nawet gdybyśmy chcieli, nie mamy na kim się wzorować. Szkoda więc zatracać własny potencjał na rzecz czegoś, co już było. Zdecydowanie za to warto ze spuścizny czerpać, co wychodzi nam coraz lepiej. Na podstawie przyjętych powszechnie standardów, odginamy się od formy. Z każdym dniem widzę, że choć Zac uczy się zasad społecznych i dyscypliny, najlepiej rozumiem go ja. Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Dla niego szukam w sobie spokoju i ubóstwiam jego zakochane figlarne oczy. Jestem jego oknem, tłumaczem, ostoją, potwierdzeniem piękna jego duszy. Po to jestem.

Rodzicielstwo bliskości to nie kolejne płytkie hasło. To filozofia, która nie ma ram. Jeśli jesteś rodzicem bliskości, czujesz to i jednocześnie nie musisz tego nikomu udowadniać. Właśnie to jest sukces tego SZNYTU. Nagle dociera do nas to, że najważniejsze jest blisko nas, a cała reszta się wyklaruje, bo znamy swój priorytet i pławimy się w hedonistycznej harmonii miłości. To najlepszy drogowskaz. Mapę i kompas mamy w sercu. Tadam.

 

10 comments

  1. Piekne to! Moj czas nadszedl wlasnie teraz kiedy juz 9 miesiac ucze sie naszego zycia. Intuicja wazna sprawa! Cierpliwosc i umiejetnosc zwalniania w pedzie tego swiata. Dziekuje za ten tekst!

  2. Piękny ten wpis <3 uwielbiam twoje podejście mam podobnie bardzo. Gdy ktos sie pyta jak zrobiłam to czy tamto ze moje dziecko tak robi nie wiem co odpowiedzieć. Po prostu sam zaczął gdy byl gotowy ? nie naciskam, nie każe. Wsłuchuje sie w dziecko i robimy tak jak nam to odpowiada ? musze sobie wygooglac to rodzicielstwo bliskości bo jakos czuje ze to mój siwiat ? a was uwielbiam i tak trzymać. Mam nadzieje ze kiedys sie mi uda was spotkać w Opolu ?

  3. Jesteś cudowną mamą, najlepszą. Warto słuchać dziecka i samej siebie a nie „mądrych” doradców. Na wszystko jest czas i miejsce? a spanie z dzieckiem czy też długie karmienie piersią jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Róbcie dalej to co sprawia wam radość bo szkoda czasu na zawracanie sobie głowy dobrymi radami???

  4. Moja córcia śpi sama od 1-wszego miesiąca życia, nie karmię już piersią, żyjemy według jakiegoś planu. Źle? Nie! bo to nasz „SYSTEM”. Każdy ma swój, który jemu najbardziej odpowiada. Ważne jest to co napisałaś, czyli słuchanie siebie i swojej intuicji, bo to ona daje najlepsze rady, a nie Ci którzy myślą że wiedzą najlepiej. Podążaj swoją/waszą drogą i nie przejmuj się innymi, ja wciąż się tego uczę 🙂

  5. Lidka jestes wspaniala! Ja tez mialam doradcow co mowili ze dziecko musi sie wyplakac i spac w oddzielnhm lozku. Moj Julciak spi ze mna juz 1,5 roku i dobrze mi z tym. Wciaz go karmie i moze przez to nadal budzi sie pare razy kazdej nocy a ja jestem niewyspana, ale nie doskwiera mi to jakos bardzo. Ciesze sie ze .one dziecko moze na mnie liczyc.

  6. super 🙂 też jestem mamą która stosuje rodzicielstwo bliskości :* karmię piersią 26 miesięcy już i śpimy razem :*

Leave a comment