„O! No właśnie widzę, że on taki blondynek. Typowo skandynawska uroda” – tak zwykle mówią ci, którym zdradzam, że Zachariasza tata jest Finem.
„Nieee, to po mamusi. U nas wszystkie Piechoty mają takie jasne blond włosy i niebieskie oczy. Nasza fińska rodzina tak nie wygląda” – tłumaczę.
Zac jest najpiękniejszą fuzją dwojga onegdaj szaleńczo zakochanych w sobie ludzi, którzy wyglądając niemal jak rodzeństwo i wyznając podobne ideały, stworzyli ze swoich naiwnie czystych podświadomości piękne dziecko, połączyli na zawsze dwie odmienne kultury i spowodowali, że przyjazna czasoprzestrzeń już na zawsze została poszerzona.
A prościej mówiąc – 7 lat temu zyskałam w Finlandii dom i rodzinę, w której od początku czułam się bezpieczna, a dziś bezpiecznie czuje się w niej mój syn Zac – pół Polak, pół Fin.
„Z rodziną dobrze tylko na zdjęciu mawiają”, tymczasem w okolicznościach 10-dniowego wyjazdu, o zdjęciach trzeba sobie na siłę przypominać. Fotografuje się pamięcią, dzieje się tyyyle, że mózg się lasuje od bodźców, a serce nie nadąża rejestrować uczuć. Po pięciu dniach pojawia się zmęczenie, a nawet irytacja, tęsknota za tamtym innym domem, w Polsce. Po tygodniu sytuacja się uspokaja. Przychodzi akceptacja, poszerza się percepcja i docenia się całość istnienia właśnie tam i w tamtej sytuacji. Gdy okazuje się, że należy się spakować i wyjeżdżać, pojawia się chęć zrobienia jeszcze tylu ciekawych rzeczy, spotkania kilku osób, odwiedzenia wyjątkowych miejsc. No cóż, następnym razem. Zawsze lepszy jest niedosyt, niż przesyt i przeświadczenie, że wszystko zdarza się w najlepszym dla nas czasie.
Zachariasz ma w Finlandii nie tylko tatę, ale też babcię, dziadka, 4-ech najbliższych wujków, 4 bliskie ciocie, 2-óch kuzynów, 3 kuzynki, szamana, który „naprawił mi plecy” i potem zaszłam w ciążę oraz jego absolutnie unikatową córeczkę, po spotkaniu z którą po raz pierwszy stwierdził, że „chyba się zakochał”. W domu dziadków jest 6 psów polujących i dwa domowe psie maluchy – z tą bandą Zac złapał oczywiście nietuzinkową więź. Jest tam w Finlandii, oprócz rodziny, spore grono przyjaźnie nastawionych, wcale nie w depresji, ani z rezerwą, Finów, głównie szwedzkojęzycznych, dla których jesteśmy fajnym towarzystwem do spędzania czasu, zjadania wspólnych posiłków czy organizowania wycieczek. A poza tymi wszystkim ludźmi, mamy tam oazę. Zieleni, szumu morza, głazy z mchami w lesie polodowcowym, krzyczące na polu żurawie i borówki rosnące niemal na werandzie.
W Finlandii wszyscy mówią po angielsku, więc ja nie mam żadnych problemów z tradycyjnym komunikowaniem się z rodziną i znajomymi. Dużo rozumiem z ich fińsko-szwedzkich pogawędek (szwedzki w Finlandii jest nieco inny niż ten w Szwecji) i potrafię włączyć się do rozmowy w zupełnie naturalny sposób. Tyle, że ja będąc tam, odpoczywam, a przynajmniej próbuję. Kompletnie nie mam potrzeby cały czas gadać. Zupełnie nie tak, jak Zac.
Zachariasz zdejmuje czapkę w geście przywitania do pana na lotnisku mówiąc radośnie „hej dobly!”, pokazuje i opowiada z przejęciem swoim świeżo w miarę rozumianym w Polsce polskim historie, których nie rozumieją tamtejsze dzieci, które także niedawno nauczyły się mówić, tyle, że po szwedzku. Jeszcze w Polsce zobaczyłam jak fantastycznie dzieci porozumiewają się bez słów, ponieważ Zac, choć mówi od niedawna, od zawsze jest „gadułą”. Wiem, że dzieci doświadczające różnic kulturowych są otwarte na nowe znajomości i nie przeszkadza im nieznajomość języka. Różnie to było tym razem w Finlandii z tym dziecięcym komunikowaniem się. Koniec końców skończyło się bez ofiar, choć od razu widziałam która znajomość nosi znamiona prawdziwie serdecznej czyli z serca. Niesamowite, że już kilkuletnie dzieciaki przejawiają większe lub mniejsze zdolności rozumienia samych siebie, spokoju w sobie, a przez to pokojowego funkcjonowania w świecie pełnym niespodzianek. Zac najbardziej zaprzyjaźnił się z Rianną czyli 5-letnią córeczką szamana czyli terapeuty manualnego, z którym przyjaźni się tata Toffe. Rianna jest głównie fińskojęzyczna, rozumie szwedzki i także dosyć późno zaczęła mówić. Poziom wysokich szczerych wibracji pomiędzy tą dwójką był zniewalający.
Tymczasem Zac zagadywał tam wszystkich i wszędzie. Dlatego bywałam na początku zmęczona ciągłym tłumaczeniem. Widząc zdziwione miny Finów i konsternację Z, pomagałam. Zachariasz fajnie sobie to ułożył w głowie i gdy widział, że ktoś nie rozumie o co mu chodzi i gesty także nie działają, przychodził do mnie i pytał:
„Mamo, a jak jest po polski babcia” czyli „jak się mówi po szwedzku babcia”. „Po polski” czyli „w ich polskim”, a więc w tym przypadku po szwedzku. Czasem potrzebował słowa po angielsku, czasem po szwedzku. Zrobił się z tego delikatny tygiel językowy, ale udało się uniknąć zamieszania w główce bystrego Z. Chyba dlatego, że zwykle byłam w pobliżu, więc opowiadałam mu na bieżąco po polsku co się dzieje, dlaczego i kto jest kim. Czuł się więc bezpieczny, więc odważnie podejmował wyzwania.
Kiedy pojechał z babcią do weterynarza z psem i na zakupy, podobno mówił cały czas. Jestem w stanie w to uwierzyć. Pani lekarz weterynarii zapytała babci: „skąd go ukradłaś? Słodki jest!” – Ha! Wiadomo! 😉 Z zakupów wrócili z milionem produktów, które Zac, zdaniem babci, chciał kupić dla mamy, bo mówił „to mam!”. Wytłumaczyłam babci, że prawdopodobnie chodziło o to, że to miewa w domu lub chciałby mieć teraz. Dla siebie. Niekoniecznie dla mamy. Tak czy inaczej, zabawne to było. Babcia na szczęście także bawiła się świetnie.
Podczas naszego pobytu na zachodnim wybrzeżu Finlandii, nasza fińska brać wiodła raczej niezmącony naszym przyjazdem żywot. Tata i babcia mieli kilka wolnych dni, ale generalnie sporo byliśmy sami – Zac i ja. I to było super. Tak umiemy funkcjonować najlepiej, więc udało się nam tam pobyć „po naszemu”. Pojeździliśmy odrobinę po okolicy, porobiliśmy zdjęcia w totalnie nieatrakcyjnych dla „lokalesów” miejscach czyli np. przy kolorowych skrzynkach na listy. Poczułam się tam bardzo swobodnie i z ogromną przyjemnością rozglądałam się wokół.
Zachodnie wybrzeże jest przepięknie puste, dzikie, a jednocześnie uporządkowane. Tak po skandynawsku, choć, gwoli ścisłości, Finlandia Skandynawią nie jest. Finowie, których znam nie sprawiają wrażenia dziwolągów, choć przebywanie dłuższy czas w tym rejonie, daje się we znaki. Tak po prostu, odmiennością. Latem jest tam cały czas jasno. Białe noce to nie ściema. Choćby dlatego, ludzie, którzy tam mieszkają są od nas, Polaków inni. Inaczej wypoczywa się, regeneruje, w całkowitej ciemności, inaczej wytwarzają się hormony, inaczej reaguje przysadka, czy cokolwiek innego. Inne jest jedzenie, a więc ciała reagują inaczej. Pewnie, że ludzie są różni, jak wszędzie i tego najzdrowiej się trzymać. Ja staram się chłonąć tamten spokój. Każda zmiana miejsca pobytu to dla mnie cudna lekcja o samej sobie. Łapię się na tym, że w tej podróży mi dobrze. I zapewne dzięki temu jest dobrze też Zachariaszowi, który rozumie, że nie może być we wszystkich swoich ulubionych miejscach z ulubionymi ludźmi jednocześnie. Może być za to wszędzie po trochę i po kolei. Przyjmuje to ze spokojem. To zaskakująco dojrzała postawa jak na kilkuletniego chłopca tak bardzo spragnionego kontaktów z przyjaźnie nastawionymi bliskimi ludźmi. (Jak osiągam porozumienie z dzieckiem, możecie przeczytać np TU)
To, co dla mieszkańców zachodniego wybrzeża Finlandii jest rutyną i czasem nawet nudną codziennością, dla nas jest egzotyczne. Jednocześnie jest na tyle oswojone, że chce się tego więcej. Miasta tam są niewielkie, jest sporo wsi, w których nie ma szkół, ani sklepów, więc trzeba za każdym razem robić eskapadę, gdy czegoś zabraknie w obejściu. To jest OK. Okazuje się, że jest tam dla nas miejsce. To się czuje. Kiedy pojawiasz się gdzieś i potrafisz sobie wyobrazić, że wynajmujesz tam mieszkanie, pracujesz, robisz zakupy, gotujesz obiad, to najlepszy dowód na to, że warto tam wracać, bo to jedno z Twoich miejsc na Ziemi.
P.S. Obiecuję zmontować film, a tymczasem cały nasz pobyt macie na naszym IG TV oraz Stories.