Dzieci nie są złośliwe.

9 września 2019

Co z mową Zachariasza?

9 września 2019

O edukacji. Nie tylko domowej.

9 września 2019

„A co Ty nie posłałaś Zac’a do szkoły?!”

Zatkało mnie.
Serio pytasz?
No nie posłałam.
A właściwie posłałam.
A co to właściwie znaczy? – „posłać do szkoły”…

Jesteśmy zapisani do szkoły. Uczymy się. A właściwie przyswajamy wiedzę. Doświadczamy. Żyjemy i rozmawiamy o tym, co się nam zdarza. Edukacja ma miejsce w każdym ułamku sekundy.
Zac nie chodzi do szkoły. W sensie nie wstaje co rano i nie udaje się do placówki edukacyjnej. Uczy się w trybie edukacji domowej. Legalnie. A nawet „systemowo” 😉

Pytanie zadała mi koleżanka z redakcji. Z tej samej redakcji, w której w minionym sezonie, czyli roku szkolnym, realizowałam felietony w cyklu „Macierzyństwo mój ulubiony sport ekstremalny”, w którym wielokrotnie mówiłam, że zamierzam uczyć moje dziecko w trybie edukacji domowej. Przy okazji prezentowałam różne opcje pedagogiki alternatywnej.

„Yyyy…No wiem, że mówiłaś” padło. „Ale nie myślałam, że naprawdę.”

Serio?

To takie dziwne, że mówię i robię, a nie tylko gadam?

To takie dziwne, że realizuję swój plan, o którym publicznie opowiadam i realizuję rzetelne dziennikarskie materiały? Nie odpowiadajcie. Pytania retoryczne 😉

Dało mi to jedynie do myślenia, że tak jest z wieloma sprawami w naszym rodzicielstwie, człowieczeństwie, partnerstwie. Gadamy, kłapiemy dziobem i nic z tego nie wynika. A potem logiczne się nam wydaje, że tak robią wszyscy. To całkowicie naturalne, że mierzymy innych swoją miarą. Można oczywiście pamiętać o tym, że ktoś inny ma po prostu inaczej, ale zwykle nie chce się nam wyjść z tego założenia. Zwykle „po naszemu” w naszej (pod)świadomości oznacza sposób myślenia i postrzegania wszystkich wokół.

Aż do momentu, w którym jak grom z jasnego nieba, spada na nas pewność, że ktoś ma jednak inaczej. Jest to zaskoczeniem, bo to, że ktoś o tym mówił, nie miało dla nas znaczenia. Dlaczego? Wybraliśmy niezarejestrowanie danej informacji, ponieważ nie była ona zgodna z naszym szablonem funkcjonowania. Nastąpiło więc wyparcie. Bardzo powszechne zjawisko.

Dlatego właśnie ta sama informacja w głowach, uszach rożnych osób, jawi się jako zupełnie inny komunikat. Czasem jest to nawet coś niezapamiętywalnego.

Czy to jest irytujące?

Otóż być może. Irytujące.
Jeśli na to pozwolimy.

Przyjęcie jako pewnik, że to, co jest dla nas ważne, jest tak samo ważne tylko i wyłącznie dla nas; że to co mówimy postrzegamy dokładnie tak tylko my; że to co wypowiadamy wcale nie jest słyszalne tak, jak słyszymy to my sami, a może nie być słyszalne wcale – to cudowny sposób na uniknięcie wielu nieporozumień. Także w relacji ja-ja.

Co z tego wynika?

Cudownie uwalniający fakt, że cokolwiek powiemy, jest OK. I tak nikt inny nie usłyszy tego dokładnie tak samo. Cokolwiek widzimy, każdy inny człowiek zobaczy inaczej (no cóż, jego oczy są na innej głowie). Cokolwiek postanawiamy w przeświadczeniu, że to słuszne, dla każdej innej osoby może być kompletną fanaberią, a nawet idiotyzmem. I to też jest OK.

A co do kłapania dziobem i iluzji, do której doprowadzamy nie egzekując planów, myśli, zamierzeń, po pierwsze, to całkowicie indywidualna kwestia. Po drugie, sytuacja trudna pojawia się jedynie wtedy, kiedy pojawia się oczekiwanie. Oczekiwanie, że mówienie o tym, że coś się zrobi jest nie tylko wypełnieniem ciszy dźwiękiem, zagadaniem odczuć, ukrytych głęboko. Pod powierzchownością. Niezwykle silną i przekonującą. Że to mówienie, to plan, który ma czas realizacji i satysfakcjonującą zwizualizowaną postać.

Dlatego właśnie ukochuję ciszę.

Zaiste jest złotem milczenie. Choć przecież uchodzę za gadułę, za kogoś, kto jak zacznie wypluwać z siebie słowa, to nie kończy. Tak jest często, w rzeczy samej. Czasem mnie samą to męczy. Nie dlatego, że mówię coś złego. Raczej dlatego, że wygaduję rzeczy wartościowe czasem nie bacząc na to, że słuchacz de facto nie słucha lub słyszy co innego, niż mówię. Konwersacja z tego marna. A wystarczyłoby w porę się opamiętać i uszanować swą własną elokwencję. Tym bardziej szanuję ciszę. Nie wyrażam chęci, gdy jej nie ma. Nie opowiadam o swoich planach, gdy są mrzonkami. Nie marnuję energii na słowa, które zaśmiecają złotą ciszę. To niezwykle ułatwia funkcjonowanie.

To także sprawia, że nie lubię słuchać tzw „pitolenia” czyli gadania dla gadania. Bo po co to? Co ja mam z tego niby mieć? Jeśli osoba wygłaszająca słowa, nie robi sobie zbyt wiele z ich znaczenia i za jakiś czas, przy spotkaniu, mówi dokładnie to samo, co świadczy o braku jakichkolwiek przedsięwziętych kroków, to właśnie to, w moim przekonaniu, jest bezwartościowe „pitolenie”. I właśnie to bywa specjalnością szczególnie rozgadanych pseudo wizjonerów, mądral, co to wszystko wiedzą na każdy temat, choć ich największe zaangażowanie to właśnie i jedynie to czcze gadanie, bez działania. Pewnie, że można i tak. Ja nie lubię. Ale każdy lubi co innego. I to jest OK.

Lubię za to pobyć sama ze sobą. Wymyślić się. Opanować emocje. Poczuć się dobrze i kompletnie bez ogłaszania. Absurd? „Co ona gada?!” powiecie. ”O porodzie opowiedziała już prawie trzem milionom widzów!”, „Teraz pokazuje to swoje śliczne blond dziecię wszędzie i relacjonuje każdy dzień!”, „i ona mówi o nieogłaszaniu i milczeniu?! Bzdura!”. Otóż tak. Właśnie ona. Właśnie ja. Ta sama.

Nie mówiąca o wszystkim. Prowadząca życie tak barwne, że mogłabym Insta Stories na cały tydzień, nagrać jednego dnia i nikt by się nie zorientował. Zarabiająca na życie gadaniem i wyrażaniem siebie. Zatem, wyobraźcie sobie, że to ułamek mego jestestwa. No i jeszcze przekaz jest niezakłócony graniem. Jest zawsze z serca. Nie umiem ściemniać. Nawet samej sobie. Ile razy kreuję, to nie wychodzi. Zawsze, gdy się dzielę czuciem, trafiam bingo. Jeden sznyt. Autentyczność. Fajnie tak. Polecam.

W świetle własnych decyzji, które uchodzą za oryginalne, a także w czasach, gdy wystawianie się na pokaz bywa uznane za przyzwolenie na wtrącanie się, nauczyłam się brać głęboki oddech. Zawsze, zanim poczuję ukłucie wkur*ienia. Sory za słowo. Każdy z Was zapewne gwiazdkę artykułuje poprawnie. Mocno, dobitnie i bardzo wyraźnie odbieram słowa i wszystkie inne wrażenia zmysłowe. Nie narzekam na nadmiar, bo cenię obfitość. Do tego chętnie dzielę się dobrem. Nie jestem pazerna. Prawdą jest jednak, że mogę obdzielić percepcją, uwagą, czujnością i dbałością o wywołane emocje przynajmniej kilka najbliższych osób. Znajomym też coś by skapnęło. A wciąż nie byłabym głucha, ślepa czy otępiała. Ten typ tak ma. I to jest OK.

Doceniam ten dar. Doceniam ten proces myślowy. Samoistną analizę, która dzieje się natychmiast. Bez złości. Za to w zgodzie na inne bajki wokoło. Bo może właśnie Twoja jest tą „właściwą”?

Dziękuję, że czytasz, że rozumiesz i słyszysz po swojemu.

Wiedz jedno, jak mówię i piszę, na myśli mam dokładnie to, co słychać i widać. Co więcej upajam się niemarnowaniem własnej energii, bo w życiu poszło jej w piz*u już wystarczająco.

„Tak, nie „posłałam” swojego syna do szkoły”.

Odpowiadając na zaskakujące pytanie koleżanki. Zapewne to chciała usłyszeć formułując je tak, a nie inaczej.

Posyłam go za to na podwórko ile wlezie i w każdą pogodę. Na spacer z psem go posyłam. Do sklepu także chadza. Na kempingu kilka razy posłałam go zmywać naczynia nawet. Posyłam go także wieczorem do łóżka, choć wtedy, jak w wielu innych przypadkach, podążam za nim, bo lubię być blisko. Być blisko i słuchać. I od razu słyszeć. Czasem w zdziwieniu, zawsze z uwagą. Do tego z tą moją słoniową pamięcią (słonie naprawdę dobrze wszystko zapamiętują?!) bywa tak, że jak on coś mówi, to ja zawsze pamiętam. I odwrotnie. Dzieci też pamiętają. Wszystko.

Gdy ustalimy z Zachariaszem, że coś zamierzamy, gdy planujemy wyjazd lub nawet wyjście do parku, egzekucja jest sprawą nieuniknioną. Chyba, że do gry wchodzi weryfikacja. Lubię weryfikować zamierzenia omawiając to z moim 7-mio letnim synem. O „(nie)posyłaniu” go do szkoły też rozmawialiśmy. I gdy tak słyszę, on słyszy, i się rozumiemy, zadowolona jestem niezmiernie, że z należytą (w mym własnym przekonaniu) uważnością obce jest nam gadanie dla samego gadania. Znamy za to dobrze to uczucie, gdy ze słów powstaje uczucie ciepła i satysfakcji. Gdy słowa koją i uspokajają.

I choć nie „posłałam” Zachariasza do szkoły, już zaliczamy fakultet i zajęcia dodatkowe, których w programie wielu szkół brakuje. Są to „przygotowanie do życia w zgodzie z samym sobą” oraz „konsekwentne kłapanie dziobem” nazywane także „efektywnym wyrażaniem siebie”.

————
Live na Instagramie we wtorek o 20:00
Nowy film na vlogu w czwartek o 20:00
Nowe teksty tu na blogu w poniedziałki i środy o 20:00

8 comments

  1. A ja chciałam powiedzieć, że Twoje teksty są zawsze pisane takim ładnym, starannym językiem, z zachowaniem należytych zasad ortografii, interpunkcji, składni, itd. Znać tu nie tylko solidny dziennikarski warsztat, ale i polonistyczne zacięcie! Dziękuję, czytając twoje teksty napawa mnie otucha, że są jednak blogerzy, którzy dbają o język!

  2. Nie byłam na twoim blogu sporo czasu, bardzo lubiłam twoje filmy o ciąży ale widzę że mocno odleciałas z tą izolacja dzieciaka od szkoły i brakiem nacisku na naukę mówienia, dorabianie do tego ideologii ( do tego że nie chcesz go puścić do świata żeby stał.sie samodzielny i nauczył się rozpoznawać swoje zasoby bo będziesz pewnie się czuć samotna ) też jest bardzo słabe, koleżankę rozumiem i mam nadzieję że zmienisz swoje podejście dla dobra młodego…pozdro

    1. Cześć.
      „Odleciałaś”, „Izolacja” – to mocne słowa, oceniające. Proszę o pozytywne podejście i szacunek. Tylko taka postawa jest tu mile widziana.

      Wiesz czym jest edukacja domowa?
      Zapraszam Cię do zapoznania się z tematem. Nie tylko u mnie na vlogu.
      Edukacja domowa nie ma totalnie nic wspólnego z izolacją. Wręcz przeciwnie.
      A jeśli chodzi o naukę mówienia – polecam tekst na ten temat. Choćby u mnie.

      Zac jest świetnym człowiekiem. Ja jestem świetną matką. Jesteśmy wszyscy (bo jest nas więcej) świetną rodziną i proszę Cię grzecznie, zejdź z nas.

      Życzę Ci miłości. Do samej siebie na początek.

      P.S. Polecam Ci jeszcze jeden tekst – link tutaj – https://lidiapiechota.com/blog/sposob-na-fajne-zycie-mozna-testowac-do-woli/

  3. Z całym szacunkiem dla tego co Pani robi,widać że bardzo kocha Pani syna ale czy nie jest Pani za bardzo skupiona na nim? Mam męża -którego matka cały czas kontroluje,on czuje się zobowiązany do codziennych kontaktów z nią ,najmniejsza jej uwaga to on trzęsie się przed nią.Pępowina nie została nigdy przecięta.To tylko moje spostrzeżenie.Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego.

    1. Dziękuję za wiaodmość.

      Co to znaczy „za bardzo” skupiona?
      Jestem skupiona. Na różnych sprawach. Tu piszę sporo o dzieciach i Zachariaszu.
      Umiem się skupić na pracy. Na rozmowie z koleżanką. Na kobiecości.
      Czasem mam wrażenie, że właśnie na zbyt wielu rzeczach się skupiam 😉
      A wolałabym właśnie na jednej.

      Znam swój priorytet. A moje ID to mama Zachariasza i mi z tym bardzo dobrze.
      I nie uważam, że każdy tak ma i ma mieć. Mam tak ja.
      Mój syn ma wolną duszę. Widzę to i czuję każdego dnia. Tym bardziej, że sporo czasu, wbrew pozorom, spędza beze mnie. Nie zawsze robi to, co mi się podoba. Ważne, że nie krzywdzi innych, ani siebie.

      A co męża i matki – kiedyś było inaczej i matki inaczej „przerabiały” siebie, jeśli w ogóle to robiły.

      Całusy <3

Leave a comment