O edukacji. Nie tylko domowej.

11 września 2019

Sposób na fajne życie – można testować do woli.

11 września 2019

Co z mową Zachariasza?

11 września 2019

„Co z jego mową?”

No przecież mówi.

„Jak to leczyć?”

L E C Z Y Ć?!

Ludzie naprawdę mają totalnie różne bajki. Niech będzie.

Jestem transparentna.

W tych tematach, które odkrywam, nie stosuję półśrodków. Zatem zapewne dla różnych odbiorców mogę być różnie dziwna, nieogarnięta, odważna, zaangażowana lub nieodpowiedzialna. Każdy widzi to inaczej.

Ten komentarz, to pytanie nie miało być złośliwe. Dociera do mnie coraz bardziej, że oglądając i słuchając tych samych filmów, historii, słyszymy co innego. W zależności od nastroju, od słuchu, który jest nastawiony na konkretne treści, a nawet głoski, to, co de facto zostaje w głowie zapamiętane różni się.

Akceptacja tego, że każdy słyszy i widzi co innego, prowadzi do tego, że nie przeszkadzają nam różnice, nie irytuje nas to, że ktoś robi coś szybciej, a ktoś inny wolniej. Dlaczego to ważne? Ano dlatego, że w większości przypadków nie mamy na to wpływu.

Może się nam wydawać, że pracą, zajęciami dodatkowymi, modnym dziś przerabianiem historii czy zmuszaniem, przyspieszymy dane zdarzenie. To iluzja.

Wszystko zdarza się wtedy, kiedy ma się wydarzyć.

Wiem, że brzmi to enigmatycznie. Nawet mój ukochany jedyny chłopak, którego postanowiłam jednak nazywać partnerem, nie kuma o co mi chodzi, kiedy to mówię 😉 A w sumie wsłuchuje się uważnie w to, co opowiadam i tłumaczę. Dzielny chłop. Zaiste! 😉 Ale nie to jest tu tematem, więc do tej nieuchronności zdarzeń w czasie jeszcze kiedyś powrócę.

Jest to istotne w temacie mowy Zachariasza o tyle, że nigdy nie popędzałam mojego dziecka w niczym. Nie wiem dlaczego. Skąd wiedziałam, że tak jest lepiej? Tak czułam.

I czuję do dziś. A nawet jeszcze mocniej i wyraźniej. Dziś widzę efekty i wyciągam wnioski z decyzji, z których kluczowości kiedyś nie zdawałam sobie sprawy. Zac rozwija się. Uczy się nowych rzeczy, a raczej nabywa nowe umiejętności. Pewnie był taki moment, kiedy za wszelką cenę próbowałam go czegoś nauczyć i szło to „jak po gruzie”. Chyba było tak z liczeniem, bo choć umiał, to co chwilę zapominał. Wcześniej było tak z trzymaniem łyżki. Chyba. Nie jestem pewna. Zapewne nigdy długo na coś nie nalegałam, jeśli to nie wychodziło.

Raz próbowałam go odpieluchować pod namiotem w Jastarni. Miał prawie 3 latka. Stres, zasikane śpiwory i karimaty, katar, gluty, inhalacje. Odpuściłam. Dziecko wyzdrowiało. Pieluchy zniknęły dużo później. Nawet nie wiem dokładnie kiedy. Wtedy nie miałam już ciśnienia. Bo to nie miało znaczenia.

Wraz z tym, że co chwilę ktoś o coś pytał w stylu „jeszcze ssie pierś?!”, „jeszcze w pieluchach?!”, „ile ma już zębów?”, „umie mówić?”, ja przestałam się porównywać do kogokolwiek.

Widziałam kuzyna Zachariasza w Finlandii, który już jako niemowle sikał do nocnika, gdy Zac w najlepsze używał pampersów. Widziałam równolatki Zaczka, które recytowały wiersze, gdy on zamiast „mama”, mówił „waba” z hiszpańskim „wb” na początku (jest potencjał do nauki hiszpańskiego, oj tak!). Patrzyłam na syna koleżanki, który z apetytem pochłaniał warzywne leczo z papryką, podczas, gdy Zac reflektował jedynie na rosół i schabowego. Było tego tyle, że gdybym miała za tym wszystkim gonić, nie tylko bym się zasapała, ale także byłabym zwyczajnie nieszczęśliwa. I Zachariasz zapewne także.

W życiu nie trzeba się donikąd spieszyć. W macierzyństwie nie trzeba się do nikogo porównywać. W dzieciństwie warto nauczyć się kochać siebie, doceniać swój własny potencjał.

Po to, żeby później nie trzeba było się szukać, nadrabiać szczęścia i leczyć z kompleksów. W dużej mierze tacy właśnie są dzisiejsi rodzice. W dużej mierze takie nie chcą być współczesne dzieci. I warto im na to pozwolić. W skrócie – skoro nie ogarniamy własnego bytu, miłości do samych siebie, nie psujmy tego dzieciakom, które w tych dziedzinach są genialne, nieomylne, a do tego pozwalają ze swojej mocy czerpać i inspirują.
Co chcę przez to powiedzieć?

Zamiast marudzić, pokochaj.

Zamiast porównywać, doceń.

Zamiast krytykować, zaakceptuj.

Zamiast zmieniać, zrozum.

Zachariasz skończył właśnie 7 lat. Rozpoczął pierwszą klasę w trybie edukacji domowej, o czym opowiadam, informuję, co wyjaśniam i na temat czego zbieram różnorakie komentarze. Zaczął mówić 1,5 roku temu. Jakoś tak. Nawet nie wiem dokładnie.

Zawsze się komunikował. Zawsze wydawał dźwięki. Zawsze był bystry i nie bał się wyrażać siebie. A że nie robił tego słowami? Cóż… Każdy ma inaczej, nieprawdaż?

Zac mówi jeszcze raczej niewyraźnie. Sepleni. Czasem wymawia trudne słowa nad wyraz pięknie. Każdego dnia uczy się nowych słów, pyta o znaczenie tego, co słyszy, nie obraża się, gdy go poprawiam. To ważne. Oczywiście nie należy utrwalać niepoprawnych form, ale jednocześnie zdecydowanie nie warto nalegać na powtarzanie tych poprawnych. Jeśli dziecko słyszy, wystarczy poprawne zdanie powiedzieć, zaraz po tym jak dziecko powiedziało coś „źle”.

Co to być? – pyta Zachariasz.

Pytasz, co to jest? – mówię ja.

Tak. – odpowiada Zac – co to jest?

Czasem powtórzy, a czasem nie. Wyczuwam kiedy mogę go poprosić o powtórkę słowa, sekwencji. To kwestia zaangażowania w daną chwilę. Często dzieci są tak zajęte czymś, co robią, że ich łebek nie ma ochoty ogarniać w tym samym momencie powtarzania czegoś, co w ich przekonaniu zostało już powiedziane i do tego zrozumiane. Fajnie jest to pojąć i nie wymagać od kilkulatka skupienia się jednocześnie np. na dziękowaniu babci za prezent i rozpakowywaniu go. Tym bardziej kiedy są to wymarzone klocki, a ekscytacja i faktyczna wdzięczność sięgają zenitu. Nic nam nie da zmuszanie dziecka do nudnego, automatycznego powtarzania głosek i zdań, gdy ono nie będzie miało z tego frajdy.

To jak z jedzeniem szpinaku w dzieciństwie. Każdy, kto był do tego zmuszany, w dorosłym życiu unika potraw ze szpinakiem, choć w sumie są pyszne. Ci, którym nikt zielska za młodu nie wciskał, dziś z chęcią, ku zdrowotności wciągają szpinakowe pesto, naleśniki nadziewane i sałatki na świeżych liściach.

Nie ma co tworzyć dramy, tudzież traumy. Na wszystko naprawdę przychodzi czas. Na szpinak także. A jeśli nie przychodzi? Widocznie tak ma być.

Zachariasz uczęszczał na zajęcia logopedyczne. Zapewne nadal będzie to robił jak wpadniemy w nowy rytm – trochę w Opolu, trochę pod Warszawą, trochę w Olsztynie. Wiemy już, że uczy się szybko, więc to, co potrafi jest kwestią ekspozycji go na to.

Czy terapia logopedyczna nam pomogła?

Z całą pewnością tak. Z jednej strony na pewno ma skutki w Zaczka umiejętnościach typowo związanych z mówieniem. Z drugiej, dzięki jeżdżeniu do poradni, spotkaniach z zaangażowanymi fachowcami, oboje nauczyliśmy się interakcji, rozmów na ten temat i nigdy nie poczuliśmy, że to jakiś demon jest, to niemówienie.

Zac naprawdę mało mówił. W tym powszechnym pojęciu mowy. Naprawdę bywał nierozumiany. Nadrabiał swoim luzem, miłością do świata i ludzi. Wywoływał zdziwienie. Gdy kilkuletnie, ale wyrośnięte, a więc wyglądające na starsze, dziecko, coś bełkocze ciągnąć za ramię dorosłego, tudzież wskazuje na coś, lub ewidentnie zadaje niezrozumiałe pytanie z wyraźnym wyczekiwaniem na odpowiedź w oczach, dorosłych często ścina lęk. Albo lenistwo. Albo jedno i drugie. I jeszcze nieuważność.

Poświęciłam i poświęcam mojemu dziecku dużo czasu. Chciałabym jeszcze więcej. W takim znaczeniu, że pracuję nad tym, żeby być tylko z nim, a nie z włączonym telefonem obok, bo wzrok co jakiś czas i tak do niego (tego telefonu) leci. Wychodzi mi dobrze, choć przecież social media i produkowanie contentu czyli robienie zdjęć niemal non stop to mój chleb.

Ustalam granice. Sama. Zac rozumie jak to działa. Tak czy inaczej raczej jestem wsród tych rodzicieli, którzy są z dzieckiem dużo, spacerując, jeżdżąc, podróżując, czytając, rozwiązując, rozmawiając.
Chcę go nauczyć jeszcze więcej. Jestem na dobrej drodze, bo mam dziecko, które pyta o wszystko. O słowa, zdarzenia, odmianę wyrazów, języki obce, miejsca, historie z przeszłości, współczesne zwyczaje.

W tej chwili mówi tyle i zadaje tyle pytań, że czasem go proszę, żeby przestał.

Jak to się stało, że Zac właściwie nagle zaczął się komunikować konkretnymi słowami i je odmieniać?

  • nigdy nie popędzałam go w nauce i powtarzaniu słów, dałam mu czas
  • nie uważałam, że jest niepełnosprawny, a czerpałam z wyjątkowości
  • skontaktowałam się z fachowcami, którzy w moim przekonaniu rozumieli nasz styl bycia i rodzaj osobowości mojego syna (np. Cliro w Opolu)
  • uspokoiłam samą siebie zrozumiawszy pewne rodzinne historie, które miały wpływ na moje postrzeganie codzienności (Naturalne Centrum Zdrowia w Warszawie – Dorota Jarymowicz; terapeutka Kasia Hajduga) i tym samym rozwój mojego syna

Jeszcze kilka spraw mam do załatwienia.

Właściwie ta lista zadań się nie kończy, bo rozwijając się zaczynamy rozumieć więcej każdego dnia. Jednocześnie Zac jest coraz starszy i staje się bardzo samodzielny. O wielu rzeczach decyzuje sam, wybiera, ponosi konsekwencje. To daje mu poczucie, że może być taki jak chce. I to jest OK.

Nie „leczę” mojego syna w konteście jego mowy. Pomagam mu się rozwijać tak jak czuje, że chce to robić. Idzie nam wyśmienicie. Jest szczęśliwy. Bywa też wymagający. Mówi coraz więcej i coraz lepiej. Chętnie wykonuje zarówno tradycyjne ćwiczenia, jak i wchodzi plenerowe rozmowy mające de facto na celu trenowanie słówek. Czego chcieć więcej?

Kiedy pozwolisz dziecku być sobą (im wcześniej tym lepiej), pewnego dnia zorientujesz się, że zostajesz za nim w tyle w swoich lękach, uprzedzeniach, i wciąż niewystarczającej, bo niebezwarunkowej (czyli warunkowej) miłości do samego siebie.

Gdy słucham mojego syna, serce mi rośnie. Gdy czuję jego miłość i pewność siebie, jestem szczęśliwa. Gdy go przytulam, nie trzeba mi niczego więcej.

A jego mowa? Jest bardzo … wymowna.

———–

Nowy vlog o badanich psychologicznych już na kanale! Zapraszam!

3 comments

Leave a comment