Gościniec na Półwyspie

14 marca 2016

DELTA

14 marca 2016

Single is hardcore

14 marca 2016

Nazywam się samodzielną mamą. Nazywają mnie samotną. Albo singielką. Albo Zosią Samosią. Albo po prostu Extremamą. Tylko, że ja wcale nie chcę być ekstremalna. Ani ekstremalnie sama, ani ekstremalnie stadna, ani za gruba, ani za chuda, ani przesadnie podniecona, ani znudzona. Cenię sobie optymalny środek. Czyli umiar. Tymczasem życie samodzielnej matki pełne jest ekstremalnych właśnie wyzwań i zdarzeń. Mózg matki pracuje inaczej od momentu wydania na świat dziecka, a mózg matki samodzielnie wychowującej dziecko to wieczne pole bitwy – o siebie, o dobro dziecka, o równowagę, która jest zaburzona z zasady.

Nie wgłębiając się w emocjonalną sferę samodzielnego macierzyństwa (o tym w innym poście), jest ono już na pierwszy uważny rzut oka wyczynem wymagającym złożonej logistyki. Jeśli wszyscy mają przeżyć. Pozornie idylliczny obrazek roześmianego smyka i matki wpatrzonej w niego to jedynie dokumentacja ułamka sekundy. Przepięknej sekundy. Każda kolejna chwila jest już inna, czasem diametralnie. To nic złego. Tak jest.

Radzę sobie z codziennością. Przynajmniej w takim sensie, że żyjemy, uśmiechamy się, jeździmy na desce i wrzucamy dokumentujące to stopklatki do sieci. Codziennie dokonuję trudnych wyborów. Na mojej liście spraw do załatwienia jest więcej punktów, niż jestem w stanie zrealizować. Nie tylko dlatego, że jestem sama. Także dlatego, że tych pomysłów jest zwyczajnie za dużo. Mogłabym obdzielić zadaniami przynajmniej 4-osobową rodzinę. Uczę się weryfikować plany. To uczy pokory. Staram się zwolnic, żeby za chwilę z turbo doładowaniem nadrabiać czas w slow motion. Taki typ.

Nie ma tragedii jeśli po raz kolejny nie daję rady wysłać paczek z ubraniami, które ktoś kupił podczas extremamowego wietrzenia. Świat się nie kończy jeśli nie zdążę uszyć promodelu bluzy z lidiowej kolekcji. Ba! Nie ma co płakać jeśli znowu nie ogarniam wizyty u lekarza, choć miałam ją odbyć jakiś miesiąc temu. Jest źle wtedy, kiedy nie potrafię zająć się własnym dzieckiem, bo brakuje mi sił. Jest źle gdy nie wiem czy dam radę wstać z łóżka i dotrzeć do łazienki czy zwymiotuję po drodze na podłogę. Dramatycznie robi się wtedy, kiedy boję się ruszyć, żeby nie zemdleć z bólu, a przy mnie jest jedynie Zac. Patrzy na mnie i nie rozumie co się dzieje. Tłumaczę. „Mama się źle czuje, możesz poleżeć ze mną w łóżku i pooglądać książeczkę”. Głęboko oddycham. Każdy udany wdech daje szansę na kolejne. Może wytrzymam. Może tym razem nie wydarzy się nic strasznego. A co jeśli MUSZĘ iść do szpitala? Kto zajmie się Z? Kto pomoże? Milion pytań, mózg pracujący na najwyższych obrotach. Logistyka hiper-zaawansowana.

Zdarzyło się tak raz. O raz za dużo. Odwołałam wyjazd na zdjęcia. Myślałam, że to wystarczy. Odpocznę. Ból brzucha nie przechodził. Próbowałam namierzyć znajomych, którzy mieszkają najbliżej. Nie wiedziałam co będzie. Po spędzeniu dnia w łóżku, odebraniu Z z przedszkola, zrobieniu mu czegokolwiek do jedzenia (choć szczerze mówiąc, nie pamiętam czy tego dnia nie jadł po prostu nutelli albo płatków z mlekiem), wieczorem leżałam dalej. Próbowałam się uspokoić. Spokój pomaga. Wierzę w uzdrawiającą moc umysłu. Odpychałam od siebie ból. Bolał mnie brzuch. Bardzo. Wiedziałam, że to torbiel i docierało do mnie, że powinnam pojechać do szpitala. Byłam sama z dzieckiem w domu. W momencie, kiedy do głowy przyszła mi myśl „a co jeśli nie odczekam do rana?”, podjęłam decyzję o wyprawie na najbliższy ostry dyżur. Jak to zrobić? Zima, mróz, ja ledwo żywa. Potrzebuję ubrać siebie i dziecko, wsiąść do samochodu i znaleźć pomoc.

Nie należę do panikarzy. Nie dramatyzuję. Jeśli mówię, że jest źle, to jest zwykle przeje*ane. Do końca wydaje mi się, że ogarnę, załatwię, zorganizuję, wytrzymam. Nie tym razem. Nie wiem co było gorsze w tej sytuacji – faktyczny ból czy przerażenie i strach o los Z. Było źle. Nie wiem jak długo zbieraliśmy się do szpitala. Była północ. Zac był śpiący. W międzyczasie zwymiotowałam i to zdaje się dało odrobinę ulgi i sił. Dojechałam do szpitala. Z płaczącym, zdenerwowanym dzieckiem na rękach. Na szczęście nie czekaliśmy długo. Położna okazała się złotą lalą i troskliwie zajęła się Z, kiedy ginekolog zadziwiał się moim wnętrzem. Czułam się lepiej. To znaczy nie skręcałam się z bólu. Miałam zostać na oddziale. NIE MA TAKIEJ MOŻLIWOŚCI. Podpisałam się pod zdaniem, że „z powodu braku opieki nad dzieckiem nie zgadzam się na przyjęcie do szpitala” i wróciłam do domu. Mój stan był stabilny, ale wiedziałam, że będzie bolało. Tak, że nie wiem czy wytrzymam. Strach. Przeogromny.

Nie ma takiej sytuacji, z której nie byłoby wyjścia. Zdarzają się jedynie takie, kiedy trzeba działać szybko, zdecydowanie lub podejmować decyzję w stresie. W środku nocy zadzwoniłam do mamy mieszkającej kilkaset kilometrów od nas. „Przyjedź, potrzebuję iść do szpitala. Trzeba się zająć Z.” Przyjechała. Potrzebowałam tylko dotrzymać do 15:00 następnego dnia. Odwiozłam Z rano do przedszkola. Po południu ugościłam mamę, a sama udałam się na oddział szpitalny. To, co działo się tam, to już odrębna historia. Wszak powszechnie wiadomo, że realia polskiej służby zdrowia wywołują skrajne emocje i wpędzają w różne stany.

Najgorsza była niemoc. Poczucie, że SAMA NIE DAM RADY. Ja Zosia Samosia jadąca na Izbę Przyjęć, żeby następnego dnia mieć rozkrojony operacyjnie brzuch płakałam szlochając, bo MUSIAŁAM zostawić Z. Bo nie jechał na obóz albo ja na deskę w góry, ale dlatego, że nie było innego wyjścia. Spód.

Nie pytajcie czy nie mam znajomych lub przyjaciół blisko siebie, którzy mogli przyjechać i przejąć kontrolę. Mam znajomych. Przyjaciół niewielu. Żyję sama. Wilczyca ze szczenięciem. Nie proszę o pomoc. Nie potrafię. Nie chcę. Choć się pozornie całkowicie obnażam, w rzeczywistości sporo jest tej lidiowatości intymnej. Tylko mojej i Z. Nie płaczę nikomu na ramieniu, ani nie zrzucam na nikogo winy. Działam. W takich ekstremalnych sytuacjach, boję się.

Nie chcę być sama. Chcę być samodzielna. Chcę, żeby świat kochał Zachariasza, tak jak my oboje kochamy światową wielobarwność. Nie potrafię być zależna. Dlatego cenię inicjatywę i bliskość. Dlatego liczy się świadomość i empatia. Taka bez pytania. Widzę ją i doceniam.

P.S. Dziękuję tym, którzy w tym trudnym dla mnie czasie dochodzenia do siebie byli blisko bez pytania. LOVE.

 

9 comments

  1. Wiem jak to boli miałam już zabieg,nie myśli się wtedy o niczym tylko żeby przetrwać. Teraz też mam syna mam nadzieję ze ten ból już nigdy nie wróci ani do mnie ani do Ciebie powodZenia i zdrowia ☺damy radę

  2. Moim zdaniem powinnaś zwrócić się o pomoc do ojca Zachariasza. Nie znam Waszej relacji, wiem tyle, ile między wersami, a właściwie słowami, powiedziałaś sama w filmikach na YT. Moim zdaniem, nie jest ważne to, że on mieszka daleko. To też jego dziecko. A Ty będąc chora narażasz swoje życie i życie Z. W takiej sytuacji szanowny tatuś powinien spakować walizkę i przyjechać. Nam- samotnym matkom- wydaje się, ze sobie ze wszystkim poradzimy. W większości przypadków to prawda. Ale są takie sytuacje, „o raz za dużo”, że po prostu się nie da samemu. Trzeba umieć nauczyć się oczekiwać pomocy. To jest jego obowiązek. Zakładam, że on po prostu o niczym nie wie i dlatego jest jak jest. Nie potrafię sobie wyobrazić, że facet mógłby się odwrócić od Was wiedząc jak bardzo jest potrzebny.

    1. hej. dzieki za komentarz 🙂 Rozstaliśmy się z Kri w 3-cim miesiącu ciąży. Zdecydowaliśmy nie doprowadzić do sytuacji, że cokolwiek MUSIMY. Jesteśmy przyjaciółmi, ale spotykamy się rzadko. Mam nadzieję, że Zac będzie mógł lepiej poznać swoje korzenie w przyszłości. Masz rację, kri o niczym nie wie. A dlaczego? Bo nie pyta. Nie interesuje się. Mało zna Z. Nie wyobrażam sobie prosić go o pomoc w trudnych chwilach, kiedy on w ogóle nie wie co i jak. Poza tym, mieszka w Finlandii. Trochę daleko, nieprawdaż? Mam za dużo na głowie, żeby jeszcze wychowywać Fińczyka, nie sądzisz? Dlatego uczę się polegać na tych, których mam bliżej, z którymi Zac czuje się bezpiecznie.

      Tak, nam samodzielnym mamom wydaje się, że ze wszystkim sobie poradzimy. To nieprawda. Niestety. I życie przyniesię sporo takich przykładów. Ech.

      Pozdrowienia.

      1. No tak. Teraz ja przyznam Ci rację. Jeśli ojciec (lub babcia, dziadek, ciocia itp) nie żyje razem z dzieckiem, to go nie zna i od razu nie pozna. Aż strach powierzyć mu opiekę nad nim. Do tego dochodzi bariera językowa. ALE- mimo wszystko- powinnaś poinformować go co u Was. Tak myślę. Niech wie i niech żyje sobie z tą świadomością. Kiedyś miałam taki „wypadek” w domu: na balkonie zatrzasnęłam sobie palca suszarką na pranie. Widziałam przez okno, że mój Mały bawi się na macie, zrobił tylko wielkie oczy, że nagle gdzieś sobie poszłam. A ja z tym palcem w suszarce prawie krzyczę, bo strasznie, okropnie bolało. Udało mi się wyciągnąć palca- cały siny, wielki i spuchnięty. To nie jest opis wypadku, w którym zagrożone było moje życie, ale pomyślałam: a co jeśli by mi się coś stało? coś z pozoru błahego, np. poślizgnęłabym się, a jestem sama w domu z dzieckiem. Ta świadomość jest przytłaczająca. Że ma tylko mnie, a jak mnie nie będzie to co? Nie umiem Ci podpowiedzieć wyjścia z tej sytuacji, słaby ze mnie doradca, poza tym obawiam się, że wyszłoby trochę w stylu „przyganiał kocioł garnkowi” 🙂 Dobrze, ze masz mamę, która umie pomóc. Może rodzice chrzestni Z są w stanie pomóc? Trzeba szukać wśród tych na miejscu- ok- ale nie wolno z góry rozgrzeszać tych, którzy robią źle- mam na myśli ojca Z. Kiedyś tak będzie, że Z – gdy dorośnie- pokaże mu jak bardzo go nie zna.

  3. Wooow…
    Kiedyś usłyszałam, że każdy ma swoją górkę… I tak sobie myślę, że Pani górka do najniższych nie należy. Mimo to nie obarcza Pani winą ani odpowiedzialnością innych, nie idealizuje rzeczywistości, tylko szczerze wali kawę na ławę. Jest tak i tak, są wzloty i upadki, nie będę udawać, że jest inaczej. Naprawdę autentyczność w dzisiejszych czasach jest na skraju wymarcia.
    Ludziska, takimi osobami jak pani Lidia należy się otaczać i z takich ludzi należy brać przykład 🙂
    I mean it 🙂
    Trzymam kciuki, aby pojawił się w Pani życiu ktoś, kto spełni Pani oczekiwania (intuicja podpowiada mi, że jest Pani dość wymagająca- i bardzo dobrze) oraz ktoś wartościowy kto da radę wytrzymać z Zosią Samosią czyt. fajną, ogarniętą babeczką 🙂

    Dużo zdrówka!

Leave a comment