Wsi spokojna, wsi wesoła …

24 maja 2018

Kiedyś tego nie było … – nie wolno równać w dół

24 maja 2018

WYPRASZAM SOBIE ROZPRASZANIE – edit

24 maja 2018

Wciąż daję się rozproszyć. Nie, że cały czas, ale co chwilę. Denerwuje mnie to. Bardzo. Pewnie tak właśnie ma być, żebym zgrabnie trzymała pion. Po mojemu. Co jakiś czas – error.

Choć jednocześnie, jeśli będę się tak dzielnie trzymać, to mój status nie ulegnie zmianie ever. No bo jak?! Skoro tak, jak jest, jest najwyraźniej najlepiej? Zaiste. Najlepiej z aktualnie możliwych rozwiązań, sytuacji, konfiguracji.

Zac i ja. Kropka. Wszyscy, którzy „z urzędu” mogliby nam służyć pomocą w codzienności, są daleko albo są zajęci. Dlatego mój autorski program extremamingowy na spontanie wchodzi w fazę zaawansowaną. Blisko dziecka, z dzieckiem, pracując, dbając o zdrowie i pasje – jego i moje. Jest coraz trudniej. Sytuacja wymaga więc jeszcze większego skupienia. Stąd wkurza mnie to, że pozwalam sobie na rozproszenie. Zła jestem tylko i wyłącznie na siebie. Nie zmieniam zdania w tej kwestii. Jestem kowalem swojego losu i jak „coś nie pasi”, to mogę mieć wąty tylko do siebie. Dlatego co jakiś czas to rozproszenie ma miejsce, bo tracę czujność zatopiona w swojej harmonijnej extremamowatości czyli słodkim chaosie bliskości i oczywistego priorytetu. Dylematów nie mam. Czasem tylko wydaje mi się, że potrafię kogoś wpuścić do naszego świata, że ktoś potrafi do niego wejść z szacunkiem i zamiast deptać lub rozpychać się łokciami, stara się usłyszeć ten rytm i zajarać harmonią, zrozumieć. A jednak nie. Jeszcze nie.

No więc co jakiś czas wydaje mi się, że jestem gotowa, że będzie jeszcze bardziej bajkowo, że dam radę dbać o większą ferajnę. No więc nie. Sama tego nie ogarnę, więc nie będę się na to porywać. Po po jaką cholerę?! Generuje to frustrację, oczekiwania, tęsknotę, bałagan, rozedrganie. Nie chcę. Nie potrzebuję. Tyle mam wyzwań w głowie, które leżą w naszym zasięgu, bo są nam po drodze, bo są nam w smak… Choć chaos jest wpisany w moją naturę i zapewne styl życia, ogarniam go po swojemu i wszystko ma swój czas. Kiedy ktokolwiek niepytany po prostu zmienia mi ten „lajfstajl” szlag mnie trafia, choć zachowuję klasę. Ba! Nawet zdarza mi się przemyśleć sytuację i zastanowić czy może akurat nie warto się nagiąć… ? Otóż nie. Warto robić swoje. I wtedy ma być dobrze. Jak nie, to nie. Dana okoliczność najwyraźniej nie jest dla nas. Ot co. Tak się zapewniam, przytakuję sobie i staram się być dzielna. To nie są łatwe rzeczy.

Bo jestem kobietą. Puchem marnym. Miewam gorsze dni. Czasem boli mnie brzuch lub jest mi po prostu smutno. Wtedy myślę sobie, że przydałby się ktoś, kto sam z siebie, nieprzymuszony, a wręcz podniecony sytuacją, pośpieszyłby z pomocą. Ostatnie doświadczenia, nadmiar obowiązków i planów, sprawiły, że rysuje mi się portret takiego udanego „dopełniacza codzienności”. Ech, no nie chodzi o to, że chcę mieć faceta, którego właściwie nie ma. Być może brzmi to bardzo źle, ale ja po prostu nie chcę przeszkadzać. Nie chcę więc też, żeby przeszkadzano mnie. Proste. Jeśli bezinwazyjnie się nie da, to ja dziękuję. Poczekam. A właściwie to nie. Nie będę czekać. Czekanie powoduje, że nie zauważamy cudowności codzienności.

O co kaman z tym rozpraszaniem? Ano o to, że jestem jedna osobą, mam dwie ręce i jedno zdrowie. Psychiczne także <zdrowie?!>. Nie daję rady być kuszącą kochanką, przebojową panieną, lasencją, matulą, mróweczką, opiekunem i liderem. Ogarniam moje podwórko – Zachariasza i mnie. Nie porywam się na więcej. Sama nie. Jestem perfekcjonistką. Jeśli wiem, że nie wychodzi, bez problemu robię krok wstecz. Rozumiem już, że ten jeden kroczek może spowodować kiedyś w przyszłości turbo doładowanie naprzód. Nie skupiam się jednak na tym. Chcę żyć tym, co jest, tym, co mam, co kocham i co mam w zasięgu. Nie rezygnuję z marzeń, ale jednak stąpam po ziemi. Bo na ziemi jest kolorowo i jeśli stąpam świadomie, to realizacja marzeń, daje jeszcze więcej satysfakcji.

Potrzebuję siły, a rozproszona jestem słaba. Dlatego podejmuję swoje wyzwania, patrzę na siebie i  w oczy hedonizmowi pomieszanemu w mniemaniu niektórych z egoizmem. To nie tak, że mnie to nie rusza. Potrafię zastanowić się nad konstruktywnym zarzutem, krytyczną opinią. Te wyssane z palca, wynikające z nieznajomości tematu, bolą i powodują, że bywam ostrożniejsza. Skoro jestem, skoro macie mnie za ekshibicjonistkę, biorę pod uwagę możliwość bycia ocenianą. To też rozprasza, ale można się tego nauczyć. Najważniejsze, żeby w głowie i w sercu było jasno. W moich jest. Uffff. Bywa trudno, bo w końcu sama jedna występuję niejednokrotnie w kontrze do utartych schematów, przekonań lub stereotypów. Aaaaale, już ustalone jest, że nie wybieram w życiu łatwych rozwiązań, a swoje własne. To się nie zmieni.

Jestem więc coraz silniejsza. Radzę sobie <am trying>z grypą żołądkową, z osłabieniem, bólem kręgosłupa, polskimi realiami w kwestii opieki zdrowotnej, energicznym 6 (onegdaj było tu 3,5) latkiem i własnym niezaspokojonym apetytem na życie. Niezidentyfikowane pozytywnie czynniki rozpraszające będą zatem konsekwentnie usuwane z otoczenia i nie będą miały wpływu na mój nastrój lub samoocenę. Inaczej się nie da. Sory.

 

P.S. Dziś nie uważam, że tak ma być. Dziś wiem, że prztyczki w nos mają mnie czegoś nauczyć i w końcu skierować na dobry tor. A skoro nie reaguję na prztyczki, to kuksańce są bardziej wymowne 😉 A rozpraszać się niezmiennie nie lubię.

8 comments

  1. Jest Pani dla mnie ogromną inspiracją i chciałam po prostu podziękować.Życzę Pani wspaniałego Nowego Roku, z przestrzenią na wszelkie sposoby 🙂

  2. Szacun za rozsądne podejście i pokazywanie jak, mimo trudności, brać z życia wiele dobrego. Kawał świetnej roboty.

      1. I nie ma co przejmować się wyssanymi z palca zarzutami, bo ten, przez niektórych nazywany „ekshibicjonizm”, jest bardzo smaczny 🙂 i, jak wyżej wspomniano, może być inspiracją dla innych 🙂

Leave a comment