Psychoterapia stomatologiczna

3 stycznia 2015

Single is a state of soul (not a marital status).

3 stycznia 2015

Baby Problem

3 stycznia 2015

To bywa męczące. Męcząca bywa ta presja społeczna. Staram się jej nie ulegać, ale przyznaję, że czasem w pierwszym odruchu nie kontroluję uczucia niepokoju, poczucia winy. To uczucie znane każdemu rodzicowi, który dba o edukację swojego dziecka, o jego inteligencję interpersonalną i tzw. obycie. Wciąż, w wielu miejscach i sytuacjach w Polsce, dziecko jest problemem, nieznośnym stworzeniem, którego obecność jest nie do zniesienia. My – rodzice jesteśmy źli, słabi, beznadziejni, jeśli dziecko daje się zauważyć lub usłyszeć.

 

Nie chodzi mi tylko o rozdmuchaną ostatnio akcję z pampersem w restauracji, ale o zwyczajne egzystowanie w społeczeństwie, którego częścią są też przecież dzieci. Dzieci, które, by dobrze się rozwijać, a później dobrze sobie radzić w samodzielnym życiu chcą doświadczać codzienności. Nie tylko tej domowej lub przedszkolnej, ale też restauracyjnej, sklepowej, kinowej, itp. Dzieci jedzą, komunikują się, ruszają. Mają więcej energii i chęci poznawania świata, niż większość dorosłych. Dzieci mają oryginalne pomysły, szczerze wyrażają emocje nie dusząc ich w sobie, chętnie współpracują, gdy okaże się im zainteresowanie. W wielu dziedzinach życia, w wielu profesjach, możnaby jako wzorzec stawiać postawę dziecka.
Gdyby dzieci były klientami sklepów, byłyby zainteresowane i spontanicznie odpowiadałyby z wdzięcznością
na uprzejme rady sprzedawców. Gdyby to oczy dziecka były wyznacznikiem słusznych postaw życiowych, bardzo szybko okazałoby się, że sprawdzają się tylko szczere intencje, rzetelne informacje, szacunek i cierpliwość. Gdyby tryb życia dziecka wyznaczał trend w naszej aktywności fizycznej, bylibyśmy zdrowsi i bardziej sprawni. Wiecie co mam na myśli, prawda?
Do tego wszystkiego, choć nie jesteśmy tacy wspaniali jak nasze dzieci, one kochają nas bezgranicznie i bezwarunkowo. Ba! Chcą być takie jak my. Naśladują nas na każdym kroku. Mówią tak, jak my. Reagują nerwowo w tych samych momentach, w których wyczuły stres rodziców. Tu zdecydowanie przydaje się kompromis. Skoro nie uzdrowimy świata jak za dotknięciem magicznej różdżki, spotkajmy się w połowie drogi. Wymieńmy się z naszymi dziećmi pozytywnymi cechami. My damy im przede wszystkim cierpliwość, tolerancję, opanowanie, pokorę. To sprawa indywidualna. W każdej rodzinie taki barter może wyglądać nieco inaczej. Niech będzie w duchu FAIR PLAY. Nikt nie jest tu lepszy, ani ważniejszy.

 

Tak samo rzecz ma się w społeczeństwie. Dzieci potrzebują zmiany pieluchy, karmienia piersią, swobody, ruchu… Dlatego właśnie nie chcę, by wciąż męczyło mnie zasłanianie piersi, sadzanie dziecka w jednym miejscu i oczekiwanie, że pozostanie w nim dłużej, niż 10 sekund. Nie staram się powiedzieć, że wrzeszczące, biegające dziecko w restauracji albo śmierdząca pielucha powinny być na porządku dziennym. Żadna matka specjalnie nie stwarza takich sytuacji, za to każda chce normalnie funkcjonować w poczuciu słusznej bezwarunkowej miłości do swojego poznającego świat dziecka. Mnie na przykład denerwuje jak komuś brzydko pachnie z buzi albo jak chodzi naburmuszony … To jednak nie wyklucza go społecznie. Ba! takie nadęte „bobki” mogą sobie spokojnie chodzić do restauracji i nikt im uwagi nie zwraca.
Nie nauczymy dzieci funkcjonować w towarzystwie innych jeśli nie będą z nimi przebywać. W każdej dziedzinie potrzebny jest UMIAR. Dlatego nie chodzę codziennie do tej samej restauracji w porze, kiedy jest tam najwięcej gości, a Zac akurat działa w trybie TURBO. A jeśli już gdzieś jestem, faktycznie staram się pomyśleć o wszystkim, przewidzieć zachowanie i humor mojego syna. Nie jest to bardzo trudne, bo bywamy w kawiarniach, hotelach, restauracjach odkąd się urodził. Mimo to, gdy siedzimy w jednym lokalu dłużej niż 30 min, zdecydowanie staram się zadbać o animację czasu Zachariasza. Kącik dziecięcy, uśmiechnięta obsługa, przestrzeń w lokalu i w toalecie – to czynniki ułatwiające przetrwanie. Jak zawsze przydaje się też NIEPROWOKOWANIE „katastrof” – najbardziej lubię te kawiarnie, gdzie rozbawiony Zac nie może za dużo „zdemolować” 😉 czyli liczy się także design 🙂
Wciąż obserwuję brak zrozumienia natury dziecka, także wśród rodziców. Jeśli maluch zaczyna marudzić i jego mama denerwuje się tym, że z całą pewnością zdenerwuje to ludzi wokół, jedyne wyjście to właśnie WYJŚCIE z lokalu. Z tej mąki chleba nie będzie. To nasz SPOKÓJ ma ukoić nerwy dziecka. Nasz (rodziców) podniesiony głos, pretensje, trzęsące się ręce tylko pogorszą sprawę. Pewnie, że sami najlepiej wiemy co i jak mówić do naszych brzdąców. Jeśli faktycznie wiemy, to git.
Na przykład. 2-letnie dziecko nie będzie siedzieć w samolocie na swoim miejscu przez cały lot. Ba! Nie usiedzi w nim także przed startem. Podczas ostatniego lotu na Sardynię, jeden steward Alitalii rozśmieszył mnie uwagami pod moim adresem. Samolot szykował się do startu. To był ten czas, kiedy wyłącza się telefony, zapina pasy, a potem jeszcze „całą wieczność” „kwitnie się” na pasie startowym. Zdaniem tamtego pana, Zac powinien „już dawno” siedzieć zapięty pasem bezpieczeństwa w swoim fotelu, a nasze telefony powinny być nie tyle w trybie samolotowym, co całkowicie wyłączone. Skarcona przez stewarda poczułam się bardzo źle. Właśnie wyłączałam aplikację „Phone4kids” w telefonie, ale Zachariasza miałam zamiar posadzić na miejscu obok i zapiąć mu pas w ostatniej chwili. Byliśmy zmęczeni, ale w całkiem niezłych nastrojach. Mam świadomość jak bardzo ciekawi go KAŻDY przedmiot w samolocie – lampki, żaluzje, przyciski itp. Nie wyobrażam sobie, że Zac mógłby siedzieć niewzruszony w jednej pozycji i wpatrywać się w siedzenie przed nim, bo przecież jest jeszcze za mały, żeby dobrze widzieć przez okno siedząc. Ten steward był JEDYNYM WŁOCHEM, który mnie zirytował niezrozumieniem. Inni pozytywnie zaskakiwali mnie swoim podejściem – pełnym troski i miłości dla unikatowego małego charakterku. A gdy Zac rozlał mleko w biurze, btw na fotel szefa, ten drugi osobiście wycierał papierowym ręcznikiem podłogę, zanim pojawiła się odsiecz z mopem. Następnym jego (szefa) ruchem był telefon po tymczasowego babysitter’a, który zabrał Zachariasza na spacer, na chwilę odrywając się od swoich obowiązków biurowych. Nie było dramatu. Dlaczego nie było spięcia? Bo taka jest natura dziecka, bo akurat Włosi (Sardyńczycy – gwoli ścisłości) wydają się ją rozumieć i kochać. Fajnie. Pewnie, że to generalizowanie. To jednak także tylko przykład.
Motywujecie mnie do bywania, oswajania mojego zucha z nowymi sytuacjami i ludźmi. Gwarantuję, że nie robię tego na pokaz. Zac nie ma jeszcze 2,5 roku, a już wyraźnie widzę skutki naszego stylu życia. Jeśli zabieracie dzieci ze sobą wszędzie, gdzie się da, wiecie o czym mówię. Jeśli nie, polecam. Spróbujcie. Na przykład. Zachariasz teraz już wie do czego służy toaleta i także w restauracji nie protestuje, gdy go prowadzę go do łazienki (swoją drogą, szkoda, że w tak niewielu miejscach są toalety dla małych dzieci). Żaden wyczyn? Być może. Ja cieszę się, że mnóstwo rzeczy przychodzi nam naturalnie „w swoim czasie”.
Podsumowując. Bardzo niefajne (delikatnie mówiąc) jest to, że wpędza się w poczucie winy rodziców „żywych” dzieci. Wcale się nie dziwię, że wiele rodzin w ogóle nie wychodzi z dziećmi do miejsc publicznych w zamkniętych przestrzeniach. Poziom stresu, który powstaje w takiej sytuacji w głowie rodzica może być nieprzyjemny do tego stopnia, że lepiej czasem zachowawczo go uniknąć. Zatem rozumiem, ale nie popieram. Uważam, że w czasach, gdy triumfy święcą producenci nowoczesnych zabawek lub gigantycznych placów zabaw, przestrzeń miejska powinna wychodzić na przeciw potrzebom dzieci. To one decydują dokąd na dłużej zawita rodzic. Skoro gdzieś dobrze się czują, rodzic chętnie w takim miejscu nie tylko wypije kawę, ale podpyta także o lunchowe menu i zbliżające się eventy. O to chodzi.
A jeśli ktoś nie lubi dzieci? Trudno. Są one elementem społeczeństwa tak jak ludzie złośliwi, sympatyczni, ładni i brzydcy, głupi i mądrzy. Z tym, że dzieciństwo przemija, a z „bywających brzdąców” wyrosną kulturalni, samodzielni, ciekawi świata ludzie, chętnie dzielący się swoimi doświadczeniami. Cieszę się, że moje
dziecko tak cudownie każdego dnia utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jest szansa, że kiedyś mądrym macie- i tacierzyństwem wyciągniemy Polskę ze strereotypowego zgnuśnienia i wielu innych kulturowych, a niefajnych nawyków. O! To może być temat kolejnego posta… Tymczasem. Bywajcie. Howgh.

1 comment

Leave a comment