W życiu każdego z nas są tzw punkty zwrotne – zdarzenia, po których świat już nie jest taki sam. Życie z czasem weryfikuje to, co lubimy, a czego nie. Jest tak zarówno w kwestii preferencji żywieniowych, w związkach, jak i w kwestii spędzania wolnego czasu. Jakiego czasu? Wolnego? Od pewnego zwrotnego punktu w moim życiu, jakim były narodziny mojego syna, takie zjawisko w moim życiu nie zachodzi. Czy mi go brakuje? No pewnie! Mam za to mnóstwo innych zdarzeń w zamian. Zdarzeń, które kiedyś wywoływały irytację, niezadowolenie, niepokój albo komplikowały spojrzenie na świat. Dziś cieszę się z nich … jak dziecko!
1. Zamknięty przejazd kolejowy – znacie to prawda? Jedziecie dokądś na ostatnią chwilę albo po prostu chcecie dotrzeć sprawnie do celu, a tu bach! Szlaban się zamyka, czerwone światła migają i trzeba czekać. Damn it! Otóż, już nie. Odkąd w samochodzie mam smyka, którego ciekawi dosłownie wszystko, a szczególnie coś, co miga, coś co się zamyka (samo?!), coś, co robi duży hałas i do tego pędzi po szynach. Powiem Wam szczerze, że gdybym mogła, to rezerwowałabym zawsze miejsca w pierwszym rzędzie czyli bezpośrednio przy szlabanie i najlepiej, żeby jeden po drugim jechały różne pociągi. Poproszę towarowy, szynobus i Intercity! Raz!
2. Deszcz i kałuże – pracując w telewizji, wiem jak bardzo czasem „trzeba wyglądać”, a deszczowa pogoda potrafi skrzętnie wyprostowane włosy „schrzanić” 😉 , a do tego rozmazać mascarę, bo jakaś kropla na bank spadnie właśnie w oko. Odkąd mamy synka, widzę Jego radość, gdy po prostu może się pochlapać w kałuży. Kalosze mam zawsze w samochodzie. Zapasowe spodnie także, bo w ferworze zabawy sporo wody z kałuży ląduje na smyku. Obserwowanie brudzących się beztrosko dzieci zawsze rozbraja, nieprawdaż? To medytacja i reset ustawień dla każdego rodzica. Irytuje Cię, że Twoje dziecko się brudzi, pluska w kałuży lub błocie? A zadaj sobie pytanie – dlaczego? … No i luz. Uwielbiam kałuże i deszcz.
3. Kupowanie tanich dresów – ta sytuacja ma sporo do czynienia z poprzednią. Pewnie irytowałabym się jednak nieco bardziej, gdyby mój syn nosił „gacie ze złota”. Tymczasem do przedszkola chodzi w połatanych dresach, do kałuży także. Fajnie załozyć na niedzielny rosołek u Babci nowe dżiny, ale ja i tak zwykle biorę pod uwagę fakt, że moje dziecko jest szczęśliwe doświadczając. Więc ja nie mogę frustrować się tym, że przetrze nowy dresik za dwie stówki, right? Przeciera dres z sieciówki za dwie dyszki. Tadam! Wylansowane fatałaszki zostawiamy na sesje i plany zdjęciowe.
4. Śmieciarka na wąskiej osiedlowej uliczce – niedawno trafił mi się taki test cierpliwości i kreatywnego komentowania. Przed nami śmieciara (hura!, siedzimy w pierwszym rzędzie!), za nami kilka aut. Do garażu zaledwie 200 metrów, ale po drodze minimum 3 śmietniki. Zero możliwości zboczenia z drogi. Patrzę na uwijających się pracowników „służb czystości miasta” i mam ochotę krzyknąć przez okno „czil człopaki, pomachajcie do kamery!”. Nagraliśmy z Zachariaszem zacne Stories na Insta, odrobiliśmy lekcję ekologii analizując kolory kontenerów, a także matmy, bo kontenerów było dużo. Trzeba było je policzyć. Nigdy wcześniej nie przypuszczałabym, że obserwowanie pracy ludzi wywożących śmieci i mechanizmu pochłaniania fury worków przez wielką śmiecio-furę, może być takie ekscytujące. Pełnia szczęścia. Mózg w trybie slow life! Smyk zachwycony.
5. Pieczenie ciast i ciasteczek (i w ogóle przygotowywanie zdrowego jedzenia) – uwielbiam jeść, ale nigdy nie lubiłam gotować. mam to po mamie. Jednocześnie jak każda matka pierwszego swojego dziecka, marzyłam o tym, żeby moje dziecko nigdy nie zjadło żadnego syfu. Czytaj cukru, parówek, konserwantów, soku z koncentratu. Ostatnio zapragnęłam także, żeby nie jadło tyle glutenu. Dzieci mają przedziwne zamiłowanie od białych bułek. Ech. Skoro więc nie ochronię go przed wszechobecnym syfem, czekoladą, nutellą czy parówami, mogę nauczyć go dobrych smaków – niesolonych ziemniaków, rosołu bez kostki knorra, ciastek bez cukru. Zaczęło się od jaglanego brownie, które Zac od zawsze pochłaniał w ilościach nierozsądnych. Teraz w kilkanaście minut przygotowuję rogale czy kruche ciacha. Bez cukru, z mąki orkiszowej i razowej. A potem sama także bezkarnie je pożeram. Ha! Zmotywował mnie smyk. Z korzyścią dla wszystkich.
6. Nie jeżdżę na desce tyle, ile bym chciała – bo jeżdżę z dzieckiem. Przykład – ostatni wypad do Karpacza. Pojechaliśmy tam, bo JA chciałam pojeździć. Nie wiem dlaczego wydawało mi się, że karkonoskie stoki zaspokoją moją żądzę adrenaliny 😉 Hmmmm, a le …. nie pomyliłam się! Choć wyglądało to zupełnie inaczej, niż planowałam. Zanim zdążyłam zjechać z górki pod Wangiem chociaż raz, Zac oznajmił, że on chce ze mną na dechę, bo chce zjechać z samej góry (a na sankach się nie da). No i weź tu matko odmów dziecku! Nie da rady! Radość matczyna z tego, że dziecko „się garnie”, że „samo chce” (szczególnie, że Zac jakoś szczególnie deskami zajarany nie jest) była tak ogromna, że wtachaliśmy się na górkę (pieszo, orczykiem we dwoje się nie dało) i powoli zjechaliśmy z góry. Zaliczyliśmy glebę, był płacz i łzy, więc trzeba było chwilę potem posiedzieć na dole, wypić herbatkę i wymazać traumę z pamięci. To zrobiło mi dzień. Bardziej niż to, że potem sama sobie pozjeżdżałam 😉 Na innych dechach/na rolkach jest podobnie. Jak idziemy do skateparku, jeżdżę za Zachariaszem, co by mi go nikt nie rozjechał. Nie męczę się ekstremalnie podążając za nim, ale jaram się okrutnie bawiąc się z nim w policjantów i złodziei, naśladując dźwięk policyjnej syreny 🙂 Ha! Gdy jedziemy do Łejkówki, chwilę pływam, ale oczy mam dookoła głowy, co by mi się smyk nie zagubił. Więc wiecie jakie to jest jeżdżenie czy pływanie z dzieckiem u boku. Na „work out” przyjdzie czas. Luuuuz.
7. Ciastka bez kremu. – Sama uwielbiam ciacha, które są nieco mokre. Serniki, murzynki z kremem, muffiny z lejącą się w środku czekoladą…, a Zac wręcz przeciwnie. Chodzimy zatem do tych kawiarni, w których serwują ciacha suche. Ot co. Bez udziwnień, po prostu samo ciastko. Niech mu będzie. Przyznaję, że z wiekiem Zac zaczyna się rozkręcać, choć wciąż kremów owocowych albo tym bardziej takich, w których są cząstki owoców, nie tknie i jeszcze mu się odruch wymiotny włącza.Ech, nie wie jeszcze zuch co dobre 😉
8. Zalana łazienka podczas kąpieli. – Tu zawsze jest dylemat. Zac jest jak wieloryb. Uwielbia bawić się w wannie. To moment dla mnie. Nie ma tych chwil zbyt dużo, bo rzadko się z Zachariaszem rozstajemy. Kiedy wiec mam do wyboru pozwolić mu szaleć w wannie i mieć potem podłogę do ogarnięcia lub pilnować, żeby kropla z wanny się nie wylała, wybieram to pierwsze. Od czasu do czasu oczywiście zaglądam do łazienki czy wieloryb w zdrowiu sobie pląsa. Przyznaję jednocześnie, że obserwowanie Jego zabawy także bywa kuszące i czasem rezygnuję swoich zajęć i spędzam czas z Zachariaszem przy kąpieli. Jego wyobraźnia jest oszałamiająca.
9. Spacerowanie np. po parku, tez jest fajne – Lubię jeździć. Na deskorolce, longboardzie, na rolkach, na rowerze (choć nie mam). Gdy parkuję samochód, od razu otwieram bagażnik i wyjmuję z niego deskę. Jak mam przejść kawałek, to wolę podjechać. Tymczasem z Zachariaszem czasem chodzę. Zbieramy liście, rozmawiamy o wiewiórkach, kopiemy piłkę lub po prostu trzymamy się za ręce. To ostatnie nigdy nie trwa zbyt długo. Zac uwielbia biegać i biega bardzo szybko. Woli biegać, niż jeździć. No więc biegam z nim. Po prostu. I mam z tego radość.
10. Wstawanie rano. – I tu od razu rozwiewam wątpliwości. Zac rano nie wstaje. To znaczy nie wstaje bardzo wcześnie, ponieważ chodzi spać raczej późno. Gdy nastawiam budzik na 6:00, to jest mój osobisty czas mamy. Rzadko się tak zdarza, ale gdy uda mi się wstać nawet pół godziny przed Zachariaszem, upajam się chwilą. Uwielbiam żyć, gdy wszystko wokół jeszcze śpi. Kawa, komputer, spokój. Naprawdę tak to było zawsze, zanim pojawił się On – sens mojego istnienia? 😉
11. A niech gadają – tę weryfikację podejścia do życia zdecydowanie kocham najbardziej. Już w czasie ciąży zauważyłam z jaką łatwością przychodziło mi likwidowanie toksycznych znajomości, nieprzejmowanie się niekostruktywną krytyką lub po prostu durnym gadaniem. Nie wiem jak to się stało, że mój mózg szybko przełączył się na słuchanie intuicji i własne decyzje. W końcu poznałam znaczenie słowa priorytet i w końcu przestałam się zastanawiam w która iść stronę. Koniec dylematów. Jeden kierunek i jedno dobro. Nasze. Choć nie po trupach. Zac swoim istnieniem sprawił, że doceniam każdą chwilę i nie tracę czasu na bzdurne dyskusje czy plotki. Bosz, jakie to piękne. Uwielbiam ten spokój i poczucie bycia kompletną. W tym stanie świat naprawdę nie jest taki zły!
Codziennie przychodzą mi do głowy kolejne punkty do tej listy. Dopisz swoje. Co Cię kręci odkąd jesteś Rodzicem? Na co patrzysz zupełnie inaczej?
1 comment