Kreatywne dziecko? Daj mu pobawić się „niczym”

11 października 2018

Czy mówić dziecku prawdę?

11 października 2018

Stalking czyli hejt. Jak to zatrzymać?! – moja historia

11 października 2018

Ten typ prześladuje mnie od października 2006-go roku. Właśnie stuknęło nam wspólne 12 lat. W tym roku będę obchodzić 36-te urodziny. Jestem prześladowana 1/3 mojego życia. 

Nigdy nie byłam fanką matmy, choć do pewnego momentu w szkole dobrze mi szło. Dziś pokusiłam się o te liczby, bo mówią same za siebie. Przerażają. Dotyczą tylko/aż mnie. A takich ludzi, jak ja, jest dużo, dużo więcej. 

W sumie to nie wiem czy takich jak ja, bo po tych wszystkich latach dociera do mnie, że najwyraźniej jestem … hmmm… inna? Mam gdzie indziej granice? Jakimś cudownym sposobem potrafiłam się już dawno z tego syfu wyłączyć? A może nigdy do końca się nie włączyłam? Czy to po prostu głupia ignorancja i wyparcie? Może nawet wszystko po trochę. Efekt jest zadowalający i najlepszy, jaki mógł się zdarzyć. Mimo dramatycznych liczb wspomnianych na początku, nie wyglądam na zastraszoną i nieszczęśliwą ofiarę przestępstwa. I się nią nie czuję. Ufff! Brawo ja.

Ale generalnie robię źle. To nie przystoi. No jak tak można?! Tyle czasu prześladowana, a tak się lansuje?! Pokazuje się, do tego razem z dzieckiem i potem się dziwi?! Prowokatorka jedna! … Mniej więcej tego typu komentarze i zarzuty kiedyś przeczytałam o sobie pod jakimś artykułem. Taki zarzut padł też w 2013 roku na sali sądowej. Wtedy mnie to bolało. Dziś rozśmiesza i przypomina o tym, co jest dla mnie ważne. Opinie idiotów takie nie są. Nie mają znaczenia. Na szczęście. Nigdy nie pasowałam do stereotypu osoby prześladowanej. Od samego początku, gdy w 2008-ym roku poszłam po raz pierwszy na policję w Olsztynie i pocieszny posterunkowy Rachubka spisywał moje zeznania, nie szlochałam, nie załamywałam rąk. Wierzyłam, że mówiąc prawdę, nie mając sobie nic do zarzucenia, otrzymam pomoc. 

Tak się nie stało. 

A ja wciąż stałam. Pionowo. Z podniesioną głową. 

Miałam chłopaka, przyjaciół, znajomych z redakcji. Z czasem wszyscy uwierzyli, że nie ściemniam. Z czasem wszyscy się … przyzwyczaili. I to było najgorsze. Przyzwolenie. „Bo przecież on nic złego nie robi”. No tak. Nie robił. Nie napisał wrost „zaje*ię cię”. Pisał gorsze rzeczy. Dwuznaczne. Wieloznaczne. Mailem. Na komórkę. Szybko przestałam to czytać. W latach 2006-2008 dostawałam tysiące wiadomości i telefonów, byłam śledzona, a moje zdjęcia pojawiały się na profilu na Facebook’u stalkera tak często i w takim kontekście, że jego znajomi byli pewni, że jestem jego żoną. Blokowałam połączenia, wyrzucałam smsy. Dostawałam też prezenty. Przychodziły pocztą na adres redakcji. Myślę, że to wizerunkowo szkodziło mi jeszcze bardziej. „Je*ana gwiazdeczka dostaje podarunki i jeszcze marudzi” – taka była aura wokół. Jak teraz to wspominam, czuję tę niechęć. Dostawałam pluszaki, róże, kwiaty doniczkowe, tłuczek do mięsa. Dostałam kajdanki. Wtedy poszłam na policję. 

Sprawa w Sądzie Grodzkim odbyła się dwa razy. Stalker na sali sądowej oświadczył mi się z bukietem tulipanów, a ja musiałam patrząc mu prosto w oczy powiedzieć „Panie Piotrze, ja pana nie kocham”. Gdy grożono mu karą, mówił, że będzie razem ze mną grabił telewizyjny ogródek; gdy wspomniano o grzywnie, odpowiedział, że zapłaci „na spółę z Lidką”. Dostał w sądzie … naganę. I tyle. 

„Pani nie płacze. On jest nienormalny. Jak to zrobi jeszcze raz, proszę się znowu zgłosić” – powiedziała Sędzina po zakończeniu rozprawy, poklepując mnie po ramieniu. Zostałam sama. W sensie bez możliwości legalnej pomocy ze strony Państwa. 

Nigdy się nie rozpadłam. Chwilami byłam wściekła, ale częściej szkoda mi było na to czasu i energii. Najczęściej o tym nie pamiętałam, choć dni bez wiadomości od „wielbiciela” należały do rzadkości. Można sobie wyobrazić ile tych wyznań miłości, obelg, bezsensownych deklaracji czy propozycji w sumie było. Liczyć nie ma po co. Mieszkając w Olsztynie, spotykałam tego człowieka co jakiś czas. Raz był to przypadek. Kiedy indziej „ustawka” z jego strony. Współpracowałam z telewizją. Gdy kręciliśmy program, łatwo było mnie namierzyć. Wciąż dostawałam listy, upominki i wiadomości okropnej treści. Gdy zdarzyło mi się coś przeczytać, z przerażeniem stwierdzałam, że wiem i rozumiem o co mu chodzi. Czasem rozglądałam się wokół, bo treść wiadomości sugerowała, że on właśnie na mnie patrzy. Macie ciarki? Ja mam. Ciarki obrzydzenia.

W 2011 roku stalking czyli uporczywe nękanie stał się przestępstwem. Można było go ścigać z kodeksu karnego. W 2012 roku urodziłam synka. Z kilkumiesięcznym Zachariaszem przy piersi w skrzynce Spam w telefonie znalazłam tysiące smsów m.in. o treści „syn mi się urodził, mały Zaczek nieboraczek…” Grrrrr! Mrozi mnie do tej pory. 

Za namową Marcina Kowalskiego z Gazety Wyborczej i Sylwi Nieckarz z Ekspresu Reporterów po raz kolejny zgłosiłam sprawę na policję. Po raz kolejny opowiedziałam o wszystkim w mediach. Wszystkich. Było Dzień dobry TVN, Pytanie na śniadanie, Przyjaciółka, Claudia i inne.Najbardziej kompletny materiał ukazał się w Ekspresie Reporterów i w Gazecie Wyborczej. Sylwia i Marcin spotkali się z „szanownym” panem Piotrem, który mnie nękał. Zadali mu kilka pytań. Na jedno z nich „dlaczego nęka pan Lidię Piechotę?”, stalker odpowiedział „to moja była dziewczyna, odbiło jej”. Wypowiedź została nagrana. Sąd był bezradny. Stalker już w Sądzie Grodzkim został uznany za niepoczytalnego, miał urojenia, a takich osób w Polsce się nie skazuje. Nie robi się z nimi nic. Aż nie zdarzy się tragedia. 

Nie pamiętam dokładnie chronologii zdarzeń. Kolejnym arcyważnym dla mnie Aniołem na tej smutnej drodze okazała się mecenas Małgorzata Lubieniecka, która pro bono zaoferowała mi pomoc. Dała mi poczucie bezpieczeństwa, kontaktowała się z prokuraturą, towarzyszyła mi na sali sądowej i była na niej, żebym ja być nie musiała. Sprawa karna trwała 2 lata. Działa się dwa razy, bo po pierwszym orzeczeniu, stalker złożył apelację. Wszystko szło w dobrym kierunku, bo pod obserwacją czujnych mediów. W tej sprawie nie było oskarżonego. Była poszkodowana czyli ja. Sprawa była o umorzenie z umieszczeniem w zakładzie – tak to fachowo ujęto. Gdybyśmy sądzili się znowu normalnie i pan byłby oskarżonym, sprawę by umorzono. Z racji choroby psychicznej. 2 lata z sądzie były dla Piotra S. wodą na młyn. Wciąż do mnie pisał i dzwonił. Udowodnił tym, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Spotkania ze mną w sądzie sprawiały mu ogromną przyjemność, nakręcały go do działania. Przez ten czas wysyłał wiadomości i dzwonił do mojej Mamy, do wielu znajomych, do ojca Zachariasza do Finlandii. Do mojej Mamy bezczelnie mówił „Mamusiu” i wysyłał jej obleśne filmy. Brak słów. 

Po dwóch latach, w końcu, orzeczenie sądu – zamknięty szpital psychiatryczny na czas nieokreślony. Zwycięstwo? Pozornie tak. To było jakoś w styczniu albo lutym. Do kwietnia stalker wciąż był na wolności. Wtedy wyjechałam z Olsztyna. Miałam dosyć. Pragnęłam spokoju. Różne okoliczności, także zawodowe, sprawiły, że w tydzień przeprowadziłam się do Warszawy. Sama. Z 2,5 letnim Zachariaszem. Świr został daleko za nami.

Do tego czasu mówiłam, że nie dam nikomu ingerować w moje życie wbrew mojej woli. Nie sztuką było zmienić numer telefonu czy adres. Determinacja wariata kazała mu szukać dostępu do mnie, a każde utrudnienie było wyzwaniem. Natomiast gdy urodził się Zac, wiedziałam, że jak będzie trzeba, ucieknę na Marsa. Intuicja bezbłędnie podpowiadała mi właściwy kierunek. 

Czy przestał pisać? Czy się leczy? Niczego nie wiem na pewno. Nigdy nie interesowało mnie jego życie. Chciałam wiedzieć jak najmniej. Podobno jest w „psychiatryku”, co nie przeszkadza mu wysyłać mi komentarzy na blog. Nie wiem tak naprawdę czy wciąż je wysyła. Nie wiem ile. Nie sprawdzam, nie czytam. Często już po nagłówku widzę, że to napisał on. Przez tyle lat poznałam, choć nie chciałam, jego styl pisania, konstruowania zdań, rozumowania, kojarzenia. Wiem co miał na myśli pisząc o pieczeniu ciasta, jedzeniu pop cornu czy niebieskich spodniach. Wiem co i z czym mu się kojarzy. Nie chcę tego, więc to wymazuję. Przez tak długi czas wypierania tej dramatycznej sytuacji, mój instynkt samozachowawczy uśpił poczucie tragedii i psychicznego więzienia do tego stopnia, że niektórzy mi zwyczajnie nie wierzą. Ich sprawa. Ja nie mam potrzeby rozpaczać. 

Dziś, gdy słyszę, choć czasem wolałabym nie; i gdy widzę, choć też mogłaby czasem wizja się nieco bardziej rozmazać, jak rozmawiają ze sobą dzieci, jak traktują inność, oryginalność i co z tego wynika, łapię się za głowę. Jak my, do cholery, chcemy wyeliminować takie zachowania jak prześladowanie, nękanie czy hejt, jeśli na każdym kroku, przy każdej niemal okazji coś negujemy lub komentujemy oceniając, choć chu* nam do tego?! Luuuudzie, na siebie patrzmy. Żyjmy swoim. Najcudniej jak się da. Dawajmy dobro, bo zło jest złe i rozwala wszystko. Koniec końców wtedy umiera miłość – gdy nie karmi się jej sprawiedliwością i prawdziwymi uczuciami. To się ma do każdej relacji. 

No i dzieci. Trzeba je ratować. Rozmawiać z nimi. Wyłączyć telefony, tablety i telewizory. Jak się będą buntować, to wyłączyć tym bardziej. Jeśli dramatyzują, także. To praca u podstaw. Nad wartościami. Nad szacunkiem. Najpierw do samego siebie. Potem do innych. Także odmiennych, często słabszych. Nigdy gorszych. To powrót do równości, a nie wyścigu za wszelką cenę. I do pomagania. Dla samego pomagania. To świadomość, że choć w życiu trzeba najpierw poznać i polubić siebie, to obecność bliskich, sprzyjających ludzi obok, szczególnie w trudnych momentach, pomaga uniknąć tragedii.

Stalker, który „uwziął się” na mnie ma rodziców, brata, siostrę, byłą żonę i dziecko. Rodzice i siostra wyjechali za ocean. Brat policjant umywa ręce. Była żona i córka … Szczerze im współczuję. Wszystkie te osoby odwróciły się od poważnie chorego człowieka, który z tej samotności w swojej chorobie psychicznej „zafiksował się” na mnie. Tyle, że ja mogłam jedynie podać go do sądu. Oni mogli się nim zaopiekować. Ten człowiek skończył studia i przez jakiś czas walczył o byt w lokalnym biznesie. Nie wyszło. Nie starczyło zdrowia. Obłęd go pokonał. A szkoda, bo zapewne leczony, byłby pożyteczny. Ludzie ze stwierdzonymi chorobami psychicznymi to najczęściej osoby niezwykle inteligentne. 

Dziś, gdy hejt w show-biznesie czy w szkołach, wśród młodzieży, jest taki powszechny, czuję obrzydzenie. Nie mieści mi się w głowie, że komuś „się chce” robić takie rzeczy. 

Zawsze byłam i pozostaję indywidualistką. Oryginalnie (jak się okazuje) wychowuję też mojego syna, który już dziś zaskakuje swoim nietuzinkowym usposobieniem. Czy to oznacza, że nie wpisując się w normy czy szufladki, nie przejmując się porównaniami, sami prosimy się o wredne ocenianie naszego życia? Że zapraszamy w zabłoconych butach albo z gó*nem na podeszwach każdego, kto chce wleźć i zrobić rozpierduchę? Otóż nie. To się musi zmienić. Nasze dzieci są genialne. Są dobre. Wierzę też, że same doskonale czują dobre tzw. wysokie wibracje i nie chcą obniżać lotów. To my, dorośli – rodzice, często w pośpiechu, zwijamy szpulkę z linką od latawca, choć ten kolorowo i odważnie tańczy na wietrze. 

 

Najnowsza rozmowa z Izą Malewską w Radiu Olsztyn TUTAJ  

4 comments

  1. Bardzo rzeczowy tekst, który utwierdza mnie w przekonaniu, że jesteś Superbohaterką. Kto inny miałby tyle siły? Jeśli chodzi o wychowanie dziecka? Nie znam Was osobiście, śledzę jedynie wasze internetowe poczynania- chciałabym, żeby na świecie było więcej takich wyluzowanych a przy tym opiekuńczych matek z głową na karku. Jeśli chodzi o macierzyństwo jesteś moją inspiracją. Przecież z dzieckiem można wszystko, dopiero wtedy widać prawdziwy sens życia.🖐️✌️😍

Leave a comment