PRE PRO czyli rośnie duma

9 listopada 2015

VLOGGIN’ TO YA

9 listopada 2015

SOCJAL ZERO czyli ignorując świat

9 listopada 2015

Jestem społeczną ignorantką. To znaczy, że nie znam społeczeństwa, ludzi i nie mam podstawowej wiedzy. Hmmm, aż tak? Brzmi ekstremalnie. No więc może jednak nie jestem ignorantką, a po prostu społecznym leniuchem? 😉 Heh. Miało być mądrze, a wychodzi jak zwykle. Zwyczajnie nie chce mi się socjalizować. Grrrr, sprawdzę co to dokładnie znaczy 😉 …

Zatem socjalizuję się – czy chcę, czy nie. Żyjąc. Każdego dnia. Czy faktycznie mi się nie chce? Raczej zestresowana tym, że nie mam czasu na te wszystkie wspaniałości codzienności, które sobie wymyślam, pewne kwestie odpuszczam na rzecz tych, których odpuścić się nie da lub ja nie umiem.

Dlatego wybieram samotność. Tak, dobrze czytacie, a mi nie pomyliły się literki. Nie ogarniam ogromu spraw, obowiązków i zajawek, więc jestem sama. No wiadomo, że z Z. Tyle, że on na razie w planowaniu i logistyce raczej mi nie pomaga. Urozmaica za to fachowo. Do tego on jest jakimś cudem „socjalnie bardziej zajarany”. Ja jestem na tym etapie, że nie pozwalam się sobie rozdrabniać, rozpraszać. Dlatego pisałam niedawno, że boję się pterodaktyli, bo one rozpraszają. Zac tak nie ma i w sumie po zastanowieniu postrzegam to jako sukces wychowawczy. Mój syn lgnie do wszystkich i do wszystkiego. Najchętniej spędzałby czas w tłumie ludzi, dzieci, zwierząt, robiąc cokolwiek i wszystko. Ja odwrotnie.

Hand in hand. Brave & open-minded.

Hand in hand. Brave & open-minded.

Pewnie, że to inny level – zmęczenia, wiedzy, doświadczenia. Pracuję wśród ludzi, wybieram więc kontrast. Jak Zac się trochę ogarnie w społeczeństwie, sam zobaczy z kim i kiedy warto przestawać. Niech zatem doświadcza. Ja tymczasem towarzyszę mu w tym poznawaniu i na szczęście mnie to kręci. Jego radość. Nie moje zmęczenie i stres. Wiem, nie wierzycie, ale ja się stresuję wśród ludzi, na tych wielkich eventach. Czym? Sama nie wiem. Może tym, że nie miałam czasu się odpowiednio do wyjścia przygotować? Tym, że znowu nie ogarnęłam manicuru albo, że tym razem także nie miałam czasu zrobić sobie tej fajnej lokowanej fryzury. Dlatego odpuszczam. Tak już mam. Nie wychodzi, to spierdzielam.

Taaaak, tu można uskutecznić niezłą psychoanalizę. Syndrom uciekającej panny młodej, ucieczka przed trudnościami … Voila! Tymczasem nie rozkminię tu tych przeokropnych cech, nawyków i interpersonalnych ułomności. Skupię się na tym, że logistycznie moje życie towarzyskie to MISSION IMPOSSIBLE i choć wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych, to właśnie w tej kwestii nie mam ochoty kombinować na siłę. Ostatnio okazuje się, że nawet dobrze na tym wychodzę, bo także w tej dziedzinie sporo rzeczy dzieje się samo i na wszystko przychodzi czas. Po prostu.

Wychowując Zachariasza samodzielnie, z dala od dziadków jednych i drugich, z dala od jego biologicznego taty (aktualnie także z dala od przyjaciół i osób, które dobrze znam), mierzę siły na zamiary. Nie narzekam, nie marudzę i nie wpisuję sobie na fejsa płaczliwych opisów jak mi źle. Zapierdzielam. Wrzucam co jakiś czas radosną fotkę na Insta, udostępniam na fb i już się kręci FEJM – „ta to zawsze zajarana”, „tej to zawsze jest dobrze”, „ta to bywa wszędzie”. No i o to chodzi. Bo tak jest fajnie. Opinia tworzy się sama, a ja rzadko mam ochotę napisać, że jest przeje*ane. Nawet jak jest, to szukam pozytywów. Zwykle prędzej czy później się pojawiają i nie ma co rozpaczać nad tym, co się już stało. Tym bardziej, że nie mam na to czasu i nic mi to nie da.

Fakt jest taki, że bywam, obcuję, przeżywam i doświadczam. Zawodowo. Prywatnie… wychowuję syna. Zac bywa ze mną w pracy i dzięki temu sporą dawkę wiedzy o życiu dostaje bonusowo w godzinach moich obowiązków zawodowych. Dzięki temu, gdy kończę pracę, mogę iść (z nim) na zakupy, poodkurzać, ugotować rosół czy powiesić pranie. Jeśli uda się jeszcze chwilę pograć z Z w kręgle z klocków Duplo albo pomalować farbami, jestem przeszczęśliwa. To jest teraz moje zadanie. Bycie blisko Zachariasza. Taki mam priorytet. Jeden.

Od ponad trzech lat nie myślę najpierw o sobie. To nawet zabawne w świetle częstych oskarżeń w stylu „jesteś egocentryczna”, „jesteś egoistką”, „myślisz tylko o sobie”. Taaak, mogłabym tu zacytować dużo bardziej oburzające komentarze różnych matołków <pieszczotliwe określenie, he?> na temat naszego życia, ale nie to jest tematem tej opowieści. Nie zostawiam Zachariasza gdzie popadnie i nie baluję do białego rana. Tak się nam ułożyło życie i wcale tego nie żałuję. Dlatego tak chłonę te wyjątkowe momenty np. podczas Festiwalu w Opolu, kiedy Zac jest w dobrych rękach Dziadka Jurka, a ja choć w pracy, to cziluję i czuję, że baluję <i rymuję;)>. Tak właśnie jest. Nie marnuję momentów z życia Zachariasza. Jeśli chcę lub potrzebuję gdziekolwiek wyjść bez niego, chcę, żeby spędził czas konstruktywnie, z bliską osobą. Chcę, żeby każdy moment był dla niego inspirujący i kształtował w nim ciekawość świata oraz potrzebę bliskości. Dlatego cieszę się, gdy Zac spędza czas z Dziadkiem lub Babcią, gdy szkoli psa z Ciotką Niszą lub robi fikołki z wyczilowanym Wujkiem 😉

Teraz będzie już coraz łatwiej, bo dzięki naszym podróżom i mnogości bodźców, Zachariasz nie boi się nowych sytuacji, ani nowych ludzi. Ma radar na idiotów i natychmiast wie z kim chce mieć do czynienia. Jest w tym właściwie lepszy ode mnie. U mnie to nie działa tak zero-jedynkowo.

Biorę zatem na klatę zarzuty koleżanek lub onegdaj bliskich znajomych, którzy narzekają, że nie mam dla nich czasu i odzywam się tylko, gdy czegoś potrzebuję. Taki lajf. Staram się. Naprawdę. Myślę i przekazuję dobrą energię. Często pamiętam o urodzinach zanim przypomni mi fejsbuk, ale zapominam zadzwonić, a sms wydaje mi się zbyt beznadziejny. Wychodzę na buraka, który widzi tylko koniec własnego nosa i do tego ignoruje „dobre rady” tych, którzy „wiedzą lepiej”. Przecież … skoro uśmiecham się na focie na Instagramie i skoro mam czas jeździć na longu (przecież nic innego nie robię – tak wynika z Insta), to powinnam też znaleźć czas dla innych.

Tu znowu uśmiecham się pod nosem, bo wychodzi na to, że umiejętnie prowadzę ten internetowy ekshibicjonizm, skoro wiele osób uważa, że dobrze mnie zna i wie dokładnie co u mnie słychać dzięki treściom wrzucanym do sieci. Ha! Czad. To nie zmienia faktu, że robi mi się przykro w świetle oskarżeń o bycie chamem i egoistką. Nikt tak nie lubi. Dlatego mam twardy tyłek. Hyhy, może w ten sposób się ujędrni, skoro nie mam czasu na rolki. Ani na rolki, ani na tańce. Najwyraźniej wcale nie ogarniam tak wspaniale jak to wygląda na internetowym obrazku. Nie robię tego pod publiczkę. Tak wychodzi. Skupiam się na tym, co dla mnie ważne.

CATCH ME IF YOU CAN

CATCH ME IF YOU CAN

Nie mam zamiaru ranić przychylnych mi osób, które mają ochotę się ze mną spotkać, a ja nie znajduję na to czasu. Dlatego gdy jest do załatwienia jakaś sprawa, gdy czegoś potrzebuję, staram się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zgłaszam się do tych, z którymi mam ochotę spędzić czas, porozmawiać, a nie tylko załatwić „deal”. Niestety tu wychodzi moja wredna interesowność i tak naprawdę niewielu jest w stanie zrozumieć moje pozornie wyrachowane zachowanie. Ja głupia i naiwna wierzę wciąż, że ludzie są wyrozumiali i empatyczni i mają świadomość tego, że mój codzienny zapier*ol nie pozwala mi na pogaduchy o wszystkim i niczym oraz na całodzienne czatowanie na fb. Piszę i odzywam się w konkretnej sprawie. Pogadamy, jak się kiedyś spotkamy. Proste. Masz tak? Przybij PIONĘ!

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Tak faktycznie jest. Ci prawdziwi, opierdzielą Cię tak, że masz ochotę natychmiast się poprawić, działać. Druga sprawa to fakt, że najwyraźniej nie jestem stworzona do bliskich więzi ze wszystkim <taaaa, wiem, ze WSZYSTKIMI się i tak nie da>. Cieszę się tymi znajomościami, które niby niepielęgnowane, trwają. Są tacy ludzie, którzy odbierają moją dobrą energię i nie doszukują się skur*ysyństwa. Są tacy, którzy zapytają niepytani, pogłaszczą nieproszeni. Potrafię przeprosić, przytulić i wytłumaczyć. No i lubię, gdy ktoś otacza troską mnie. Rozbraja mnie to. Szczególnie w męskim wydaniu.

Facet, który mimo mej widocznej siły, dostrzega we mnie ten marny puch, ma u mnie dychę na wejściu. Wystarczy nie spieprzyć.

No i tu zaczyna się kolejna opowieść … 😉 Nie tym razem Ludziki <3

Peace.

 

 

1 comment

Leave a comment