Poligon dla inności – dzieciństwo jest ekstremalne

20 sierpnia 2018

Mam tę moc czyli każdy ma swoją Krainę Lodu

20 sierpnia 2018

Co z oczu, to nie z serca czyli jak to jest z moim EX

20 sierpnia 2018

Pamiętam jak mój nauczyciel amerykańskiego tłumaczył znaczenie powiedzenia „Absence makes the heart grow fonder” (tłum. Nieobecność sprawia, że serce rośnie w czułość). Do dziś pamiętam to przeświadczenie, że to kompletny absurd i że ja tak w ogóle nie mam. Albo przynajmniej mieć nie chcę. Kochać kogoś najbardziej wtedy, kiedy go nie ma? A może wtedy, kiedy się go traci? Tak czy inaczej, szkoda prądu.

Tymczasem życie sobie, mądre powiedzenia sobie, zamierzenia sobie, a Lidia sobie. Pisząc Lidia, używam własnego imienia w znaczeniu Grażyna, Halina, Zosia i Kasia, czyli przykładowo. Bo tak działamy babeczki, po swojemu. I nawet jak się zapieramy, że jakoś tam nie zrobimy, przykładowo nie będziemy tęsknić, to i tak zakodowana podświadomość robi swoje. Tęsknimy. Serduszko bije. Wzdycha. Pamięta. Wybacza. Chce znowu. I nadal.

No i właśnie. Tu dochodzę do sedna. Wcale nie chodzi o to, które powiedzenie jest bardziej adekwatne, bo raz działa jedno (na przykład to wspomniane powyżej), a za chwilę inne, o zupełnie przeciwnym znaczeniu (np. „Out of sight, out of mind” czyli „Co z oczu to z serca” w niedosłownym, a znaczeniowym tłumaczeniu). Sedno natomiast jest w tym, że często dopiero jak zostajemy sami ze sobą, czujemy w stu procentach po swojemu. I choćbyście się zapierali, że nie lubicie samotności, że siła tkwi w miłości, że liczy się relacja z drugą osobą, to tak naprawdę liczy się to wszystko, ale w odniesieniu do Was samych. A dopiero jak się zostaje samemu ze sobą, to można się pokochać i poczuć co się … czuje.

Wiem, że kliknęliście ten tekst głównie po to, żeby dowiedzieć się z kim sypiam, czy mam chłopaka, jak bardzo psioczę na byłego, bo zapewne okropnie zawinił. No chyba, że znacie mnie trochę lepiej i wiecie, że biadolenia nie będzie 😉 Każdy rozdział, każda osoba, jest w naszym życiu po coś, z jakiegoś powodu. Na tak długo, jak trzeba. Przez ostatnie 2 lata, moja podświadomość przeszła niezły survival – od bezpretensjonalności i prostolinijności, poprzez sensacyjne podekscytowanie, blichtr istnienia na powierzchni, dokopanie się do jaskiń demonów przeszłości, które w postaci twardych skamielin miały zostać na zawsze ze mną, aż do fantastycznie wydajnego sita wyjątkowości, autorozkminki bez przesady, odpinki ponad normę, ale przede wszystkim do uczuć. I o tym jest ta telenowela. O uczuciach.

W związku z tym, że nie chcę, żeby ten tekst był za długi na Wasze niecierpliwe pragnienia, zostawię nieco miłosnej esencji na kiedy indziej. Teraz za to, opowiem o faktach… Hmmm, w moim przypadku, to i tak będzie uczuciowe, bo jedynie to, co czuję, dyktuje mi tempo i słowa. Czyli działanie. Noooo, chyba, że trzeba Carlosa odwieźć na samolot, który odlatuje za godzinę, a w sumie to on (Carlos) nie wie gdzie ma paszport, a data ważności dowodu kończy się za dni kilka (podczas pobytu w UK), i właściwie to spakował w pośpiechu tylko kilka ubrań, i pewnie sam nie wie co dokładnie… Wtedy tempo dyktuje czyjś chaos 😉 Carlosa oczywiście 😉 Bo ja się w to nie wkręcam. Jadę jak na karuzeli. Przecież ta runda zaraz się skończy i przestanie mnie mdlić. A jak ktoś tak lubi i chce jeszcze, to niech wsiada. Bo każdy może lubić co innego. Nawet jeśli to jest mój (ex)chłopak.

Czujecie to? To nie ma znaczenia. Znaczenie ma to czy pocałuję go namiętnie na pożegnanie, tak, żeby pamiętał aż do powrotu. Liczy się to czy poczuję głęboko w sobie zapach jego skóry przy tym pożegnaniu. Znaczenie ma to czy wyślę mu w przelocie czerwone serce na czacie, tak, że gdy włączy na szybko roaming, to mu się mordka ucieszy.  Znaczenie ma to, co czuję robiąc te rzeczy. Czy dobrze jest mi, gdy zwracam komuś uwagę, choć wiem, że ten ktoś w tej chwili i tak tego nie ogarnie. Czy dobrze mi, gdy czyjaś bezradność odbiera mu moc działania? Czy czuję się świetnie, gdy ze strachu chowam wzrok, bo chociaż pragnę, to jestem tak wkur*iona, że nie mam odwagi spojrzeć? Otóż nie.

Czuję się dobrze, gdy się uśmiecham. Czuję się świetnie, gdy ktoś odpowiada uśmiechem. Dobrze mi, gdy nie sprawiam przykrości, gdy mimowolnie motywuję do działania i nie wzbudzam niepokoju. Lubię, gdy jestem pewna, że tak jest dobrze, a więc słucham swojego serca. Naprawdę kładę na nim rękę i pytam „jak chcesz, żeby było?” I tak robię. Powoli. Małymi krokami. W różnych sprawach.

Miłość jest najważniejsza. Do samego siebie. Tylko, gdy kochasz siebie, możesz kochać kogoś innego. Nie ma innej opcji. Możesz pertraktować warunki z rozumem, zastanawiać się „co się opłaca” i pozornie bez dylematu odrzucić niekorzystne ekonomicznie (miłośnie) opcje. Możesz to zrobić. Być może w takim miejscu jesteś. To też jest OK.

Moja przyjaciółka Gosia twierdzi, że prawie nikt „nie kuma” tego mojego gadania/pisania o sercu. Że to ono ma rację i jego trzeba słuchać, bla, bla, bla… Zbieram się, żeby to wyjaśnić bardziej szczegółowo, choć wydaje się, że ten „konflikt” pomiędzy sercem, a rozumem jest tak powszechnie znany, że coraz więcej ludzi faktycznie przystaje i chce poczuć co się dla nich liczy. Wtedy to nie rozum decyduje. Jednak każdy potrzebuje w odpowiednim czasie zrobić to samodzielnie. Jak z kolei mówi Sylwia, „może to przebudzenie nastąpi w kolejnym życiu” 😉 Zmierzam do tego, że nie ma pośpiechu. Nie powinno być nerwowości. Jak zaczynasz iść dobrą dla siebie drogą, życie odejmuje ci kuksańców. Czujesz, że tak jest optymalnie.

Tak, Carlos w Londynie. Na chwilę, choć długą. To zabawne. Gdy się rozstaliśmy, nie chciałam go widzieć. Żeby przeszło, żeby poczuć pustkę, żeby się nie rozpraszać. Tymczasem, teraz gdy jest (choć go nie ma), jestem spokojniejsza. To, o czym mówi powiedzenie, którego nauczył mnie John Latzo to zarówno brak po rozstaniu, jak i tęsknota podczas czasowej nieobecności. I nie ma w tym smutku. Jest rzetelne uczucie. Prawda. Przez lata stałam się mistrzynią w wypieraniu prawdy serca. Sama siebie oszukałam, że logistyka, logika, planowanie i podchodzenie „z głową” to klucz do powodzenia, szczęścia i harmonii. Spokojnie. Tak jest. Do czasu. Gdy poczujesz, że wcale nie o to chodzi i to nie daje satysfakcji.

Przychodzi mi do głowy jeszcze jedno powiedzenie, takie z młodzieńczych lat… „Nie wchodź do tej samej rzeki”. Otóż, kochany mój rozumie, ta rzeka płynie. Nigdy i nigdzie nie jest taka sama. Co lepsze, rzeką jestem ja, więc płynę. Tak, jak chcę.

Poczułam brak. Poczułam, że wiem gdzie mi dobrze. Poczułam, że wspaniale mi ze sobą. Poczułam, że sytuacja się nie zmieniła, ale zmieniłam się ja. Miałam ściśnięte serce. Teraz ono się na nowo rozkurcza. Nie napiszę, że to już, no bo przecież sytuacja jest dynamiczna. Dzieją się cuda, gdy wizualizujesz z wiarą i wdzięcznością w sercu. Wizualizuję. Ale nie w zeszycie, w punktach. Wizualizuję uczucia, poczucie, ciarki, dreszcze i dotyk.

Poczułam, że nie potrzebuję szukać innego dotyku. Ani ciepła. Mam je w sobie. Dlatego na pożegnanie, na lotnisku, pocałowałam go tak, jak czułam, że chcę go wchłonąć do swojego serca. Bez cienia pretensji o zmianę moich planów i tę gonitwę na lotnisko.

Odwzajemnił pocałunek, a 5 minut temu napisał, że tęskni. I żebym śniła o nim. Zrobiło się ciepło.

(Spokojnie, u kumpla na chacie ma WI FI)

Cdn.

 

6 comments

  1. wut wut!! Life is life baybay!! trzymam kciuki za spokój Twojego serca i umysłu.. Nik nie jest w stanie odebrać lub zakłócić tego co czujemy, a to czujemy zawsze jest szczere i prawdziwe !! … i bezkompromisowe! <3

  2. W tym jak ktoś wyjeżdża najlepsze jest to, że wróci 🙂 Myśl o powrocie ukochanej osoby zawsze działa jak balsam na stęsknione serce 🙂

Leave a comment