Czy Ty kochasz świat? – pytam, bo ja wiem

10 września 2018

Żegnaj Braciszku.

10 września 2018

Mama wraca do pracy – moja prawdziwa historia

10 września 2018

Wróciłaś już? A może bardzo się tego boisz? A co tak naprawdę chcesz zrobić? Jak chcesz żyć? Może to czas na weryfikację planu? 

Ja nigdy nie wróciłam. A może nigdy nie odeszłam z pracy? Dziś wydaje mi się, że w moim przypadku bardziej słuszne jest to drugie. Pracuję odkąd pamiętam. Praca sprawia mi przyjemność i satysfakcję. Dopełnia mnie. Nigdy nie zarabiałam na życie męcząc się i czując nieszczęśliwie. Jeśli zaczynałam robić coś, co nie dawało mi radości, przestawałam. Choć asertywność wobec innych nigdy nie była moją mocną stroną, naginanie się też nią nie jest. Chcę czuć, że tak, jak jest, jest dobrze. Po mojemu. 

Zatem jak to było, gdy urodziłam dziecko? Już wtedy, jako dziennikarka, vlogowałam dla portalu Siostra Ania, a umowa obejmowała cały pierwszy rok życia mojego syna. Kontynuowałam więc produkcję „mamowych” filmików. Podejmowałam się od czasu do czasu zleceń telewizyjnych w redakcji, z którą byłam związana. Byłam z maleńkim Zachariaszem sama. Pomagali mi przyjaciele. Jednak, szczególnie na początku, Zac był zawsze ze mną. Była też Marta, Gosia albo Maciek. Oni przejmowali Z, gdy padało hasło „akcja”, a  obrazek nie zakładał dziecka w kadrze. Karmiłam piersią. Długo, wszędzie, wtedy, kiedy była taka potrzeba. 

Czy było to stresujące? Dziś wiem, że tak. Nawet bardzo. Ale moja matczyna intuicja działała bez zarzutu. Jak o tym teraz myślę, wzruszam się i mam łzy w oczach (teraz, jak piszę, także). Nie mam pojęcia skąd wiedziałam, że tak trzeba. Jestem pełna podziwu dla siebie z tamtych lat. Matka Robocop – samodzielnie pomalowana i uczesana, bo budżet lokalnej telewizji często nie zakładał charakteryzacji, ubrana jak należy (przy okazji tak, żeby można było nakarmić dziecko), przygotowana merytorycznie, skupiona na temacie rozmowy z gośćmi kręconego akurat programu, a jednocześnie mająca oczy dookoła głowy. Pracowałam wydajnie jak nigdy wcześniej. Czekało na mnie dziecko. Chłopcy z ekipy telewizyjnej, którzy mieli już rodziny i dzieci mówi wtedy „nooo, Lidzia, my tak pracujemy od dawna. W końcu przyszedł czas na Ciebie”. 

Chciałam pracować z dzieckiem przy boku. Nie wyobrażałam sobie zostawiania go obcym ludziom na całe dnie. Tymczasem, wiecie jak jest w Polsce bardzo często? To, co jest inne, nawet jeśli nikomu nie szkodzi, przeszkadza bez powodu. Brałam dziecko do redakcji, karmiłam piersią na montażu. Dopiero później dowiadywałam się, że koledzy i koleżanki „życzliwie” dyskutują o tym za moimi plecami. Stresowało mnie to. Nie wiem czy ktokolwiek postawił się wtedy w mojej sytuacji. Byłam sama. Tak wyszło. Rodzina była daleko. Nawet bardzo. Nie byłam nieszczęśliwa. Jedno, co wiedziałam na pewno, wtedy nie pojmując tego tak świadomie, jak dziś, to to, że chcę być z Zachariaszem. Najwyraźniej czułam co i jak mogę mu dać poprzez bliskość, obserwowanie jego reakcji na nowe. A nowe było wszystko. 

Odeszłam z redakcji. Zajmowałam się PRem, kontaktem z mediami różnych firm, social mediami. Czy miałam pieniądze? Zawsze było ich za mało. Ale jakimś cudem to nigdy nie było najważniejsze. Wiedziałam, że kiedyś nadrobię finansowo, a chwile z malutkim dzieckiem nie wrócą. Nie mam pojęcia skąd miałam spokój, skąd siłę, motywację. Zaprogramowałam się na macierzyństwo. Pokochałam. Poczułam się kochana. Potrzebna. Pewnie działała też oksytocyna, która jest wspaniałym antydepresantem. Wytwarza się między innymi przy karmieniu piersią. Czułam się kompletna, choć sytuacje, które się zdarzały mogłyby nieźle mnie „zwichrować”. Pewnie trochę im się udało, ale nigdy nie upadłam tak, żebym nie zdołała się podnieść. A może po prostu wiem czego i jak się złapać wstając?

Gdy pracowałam na umowy o dzieło Zachariaszem zajmowali się moi przyjaciele (programy telewizyjne w Olsztynie), gdy było to w Opolu, zostawał z moimi rodzicami (koncerty, opolski festiwal). Przez chwilę Zac miał wspaniałą nianię, której dobrze płaciłam i szybko okazało się, że w sumie nie stać mnie na nią. Wychodziłam z założenia, że ktoś, kto zajmuje się moim największym skarbem zasługuje na wyjątkowo godne wynagrodzenie. Nigdy nie obniżyłam jej stawki. Wiem, że do dziś jest cudowną nianią (kochamy Cię Kasiu!). 

Wynajmowałam mieszkanie, jeździłam samochodem, starałam się zdrowo jeść, ładnie ubierać moje dziecko. Podejmowałam próby zapisania Zachariasza do przedszkola. W Olsztynie zaliczyliśmy dwie placówki. Czepiałam się wszystkiego. Nie podobały mi się tamte przedszkola. Dziś wiem, że nie byłam gotowa. On też nie. Byliśmy dalej razem. Było przepięknie. 

Do Warszawy przeprowadziliśmy się, gdy Zac miał 2,5 roku. Tu poszedł do przedszkola. Ja do pracy. Spędzałam w redakcji kilka godzin dziennie, ale sporo pracowałam także w domu. Sporo razem z Zachariaszem. Nie chciałam, żeby moje dziecko spędzało w przedszkolu 8 godzin. 6-7 to max. A co on na to? Marudził … 3 minuty. Naprawdę. Byliśmy gotowi. Potrzebowaliśmy tego. Przyszedł nasz czas. Poczuliśmy się bezpiecznie. Robiłam fajne rzeczy, moje dziecko w końcu „wyszło do dzieci”. 

Nigdy nie pracowałam na etacie. Nigdy nie byłam uzależniona od sztywnych godzin pracy. Jako freelancer, dziennikarka, prezenterka pracuję na umowę o dzieło. Czasem od rana do nocy. Ale rzadko. Zachariasz ma 6 lat. Czasem pracuje ze mną. Codziennie nagrywa ze mną vlog. Wytłumaczyłam mu, że dzięki takiej pracy, możemy być dużo razem. Rozumie. Akceptuje. Angażuje się w nasze produkcje i stara się na planie słuchać wskazówek reżysera. Zac chodzi do „zerówki”. Planuję nam edukację domową. Chcę o tym pisać i opowiadać. Wiem, że to początek naszej wyjątkowej przygody. Mamy apetyt i potencjał. Każdy dzień i każde przedsięwzięcie potwierdza nam, że tylko podążanie za prawdziwymi pragnieniami, powoduje ich spełnienie i życie w harmonii. 

Filmik —- >>> Zachariasz Piechota na planie, Extremama, Lidia Piechota

Gdy zapytasz mnie kim jestem, zawsze w pierwszej kolejności odpowiem, że jestem mamą. Nie dlatego, że macierzyństwo zabrało mi moje własne życie. Paradoksalnie, odkąd mam dziecko, lepiej wiem czego chcę, bardziej efektywnie pracuję, czuję się kompletna. Pewnie, że brakuje mi czasu dla samej siebie. Pracuję nad tym, a jednocześnie wiem, że kiedyś zatęsknię za tym rozgardiaszem, który miewamy dziś. 

Nie uważam, że to jedyna słuszna droga. Ta jest moja. Tą chcę iść. Ty idź swoją. Nie krzywdząc ani siebie, ani dziecka. To możliwe. Wystarczy poczuć i nie pędzić. Nie tracić z pola widzenia tego, co daje szczęście. Znać swoją tożsamość. Swoje imię. Jakie jest Twoje? 

My name is Mama. Extremama. 

P.S. Polecam Ci cudną książkę fajnej mamy Adeli Prochyry „Mama wraca do pracy”. Znajdziesz w niej praktyczne wskazówki na co zwrócić uwagę, gdy wracasz do pracy. Przeczytasz o tym, że nie musisz robić tak, jak wszyscy. Poznasz historie innych mam i zobaczysz, że każda z nich stawała przed niełatwymi często wyborami. Wspaniałej lektury! 

Lidia Piechota, Mama wraca do pracy, Extremama

P.P.S. Zac właśnie wziął udział w moim najnowszym #secretproject – zobacz na Stories

 

2 comments

  1. Myślę, że niejedna dziewczyna czy kobieta nie uniosłaby takiego zadania jak samotne macierzyństwo… Nie tak i nie w ten sposób jak Ty. Dlatego, ale nie tylko dlatego należą Ci się olbrzymie brawa i wyrazy szacunku. Trochę przykro mi się czytało o perypetiach w pracy związanymi z ludźmi, którym coś „nie pasowało”, znam to z autopsji.
    Jesteś bardzo kobieca, ale jesteś też, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, trochę jak mężczyzna. Robisz swoje. Działasz. Nie załamujesz się. Jesteś przykładem dla wszystkim rozchwianych emocjonalnie dziewczyn, które „skaczą z mostu”, bo facet je rzucił.
    Powodzenia we wszystkim i spełnienia marzeń!

Leave a comment