Rana cięta głowy, a głowa zupełnie gdzie indziej.

19 września 2016

Koniec weekendowych wycieczek czyli „Skok na weekend” na finiszu

19 września 2016

Jak cię widzą, tak ci obrabiają tyłek. Rzecz o pośladkach.

19 września 2016

Im więcej trenujesz, tym są jędrniejsze. Im są jędrniejsze, tym twardsze. Im są twardsze, tym więcej masz w dupie.

Jestem mistrzynią PR. Własnego. Udaje mi się nie zostać celebrytką, nie sypiam z kimkolwiek dla fuchy w TVN, nie chodzę na wódkę dla zysków, a i tak wygląda na to, że moje życie to bajka i totalne, tak zwane „haj life”. Nie wypada wyprowadzać nikogo z błędu, choć kusi mnie coraz częściej. W tej kwestii „Sierotka Marysia” ze mnie, bo nie wiem na ile rzetelnie wgłębiać się w życiowy hardcore, a na ile robić tę dobrą minę do różnorakiej gry, bo pośladkom w sumie wychodzi to na zdrowie.

Gra pozorów zawsze mnie fascynowała. Nawet nie w kontekście mnie samej, ale w ogóle tego jak ja kogoś widzę, a co potem z tej znajomości wychodzi. Przyznacie, że postrzeganie ludzi to niezwykła loteria. Widzisz, wiesz, czujesz, ale życie weryfikuje to, co naprawdę jest irytujące, a to, co w sumie można wytrzymać. Po chwili okazuje się, że nikt nie jest jednowymiarowy i do wizerunku „nadmuchanej lali” dochodzi troje dzieci albo trauma z dzieciństwa. Z lali robi się osoba z dystansem albo wręcz panna z problemami.

To logiczne, że wrzucając zdjęcia do sieci i regularnie pisząc o sprawach prywatnych, sami wręcz prosimy się o komentarz. Dobrze, gdy jad leje się tylko strużką, a profit z sytuacji jest znacznie większy, niż irytacja hejtem. A co, jeśli nie jest? Wtedy następuje trudna szkoła życia i zastanowienie nad wybraną drogą. Ja drogę wybrałam, choć codziennie się zastanawiam czego nie zrobiłam wystarczająco dobrze lub o czym zapomniałam. Cieszy mnie każde potwierdzenie z Waszej strony, że udało mi się zbudować dobrą markę, że pokochaliście Extremamę i „siostroaniowy” vlog . Z podniesioną głową patrzę w lustro, bo jestem wierna swoim niepisanym zasadom. Tylko co z tego?

Co jakiś czas dociera do mnie, że satysfakcją zupy dziecku nie ugotuję. Naprawdę trzeba się nagiąć i ćwiczyć tyłek raczej robiąc coś, co nie do końca nam pasuje, żeby mieć z tego korzyść? Zakwasy będą bolały przez chwilę, jak sumienie, które oszukamy, a po chwili wszystko przejdzie, a pozostanie profit. Wcale nie odpowiadam zdecydowanie – nie, dziękuję. Już nie. Rozglądam się wokół i widzę, że każdy się nagina. Przynajmniej trochę. Nie wiem czy to wina głupiego (generalnie) społeczeństwa czy mojej nieudolnej gry pozorami. A może podgrywam za bardzo? Sama przed sobą?

Wolę być twarda. Jak mięknę, to wymiękam. Stan ekstremalny nie jest wskazany. Jak dam się rozproszyć, rozsypię się w pył, a nie na kawałeczki. Nie będzie co zbierać. Dlatego trzymam pion, choć coraz częściej kręgosłup odmawia mi posłuszeństwa. Sprawdzam na YouTube filmiki o rozciąganiu odcinka lędźwiowego, pośpiesznie wykonuję ćwiczenia i stawiam czoła codzienności w swoim stylu. Pośpieszne ćwiczenia bez konsekwencji powodują recydywę schorzenia. Proste.

Jest lans. Lans na „lajfstajl”. Pokazujesz co jesz, jakie buty nosisz i do jakiej knajpy chodzisz. Liczysz na to, że polubią to setki osób, a inni zechcą za to zapłacić. Bo jest fejm. Budujesz wizerunek, żeby po chwili zastanawiać się „po co mi taka wiarygodność”, skoro w cenie jest fałsz, sensacja i sztuczny blichtr?! No właśnie. Jestem gdzieś w środku. Na tyle dobrze mnie znacie, że doklejacie mi „fejm”. Za mało mnie znacie, żebym mogła odpuścić pracę pośladków. Robię swoje, a to jest hmmm… niszowe? Spadam, podnoszę się, mało konsekwentnie robię kilka pompek i ćwiczeń na pupę właśnie. Od zawsze wiadomo, że udane pożycie seksualne to najlepszy sport i świetnie ujędrnia pożądane partie ciała. Więc może jednak nie zarzynać się samodzielnym programem treningowym, a za to „dać dupy” komu trzeba? Otóż nie. Na szczęście nie miewam takich propozycji, więc pozostaje mi praca metodą prób i błędów oraz dłuższy okres oczekiwania na efekty.

Przekuwam słabości w siłę, jak wiecie. Cieszę się przymusem pracy nad tyłkiem, bo lepiej spadać na jędrny, mniej boli. Skoro tak się zdarza, mam o czym pisać i jestem bardziej ludzka. Nie spijam śmietanki i nie próżnuję. Przyznaję, że biorę na klatę codzienność, która mnie nie rozpieszcza. Bywam z tego dumna, choć ostatnio zaczyna mnie to irytować. Co dokładnie i dlaczego?

Moje całkiem zacne, jak na 34-letnią samodzielną matkę, pośladki wyglądają coraz lepiej i coraz mniej boli upadanie na nie. Jednocześnie nie podoba mi się, że zaczyna być to standardem. Nie ma na to popytu. Skoro nie jestem Chodakowską i nie serwuję Wam szczegółowego programu ćwiczeń, to praca pośladków nie jest tym, czego ode mnie chcecie. Lepiej na tanim, w moim mniemaniu, lansie, wychodzą głupkowate małolaty, które nie mają pojęcia o życiu, trudzie czy „tyrce matki”. Beztroski „lajfstajl” i telenowela sprzedają się lepiej. Jest popyt na „glam”, a nie na rzetelne, wartościowe przemyślenia. Najlepiej oglądają się idiotyczne filmy na YouTube, choćby dlatego, że fajnie się mówi „patrz, jakie to głupie”.  Uszczypnijcie mnie, jeśli się mylę.

Bez obaw. Fotka jędrnej pupy zawsze w cenie. Wiem to i wcale mnie to nie dziwi. Też lubię popatrzeć. Zatem jeszcze trochę potrenuję, polatam, poskaczę, ujędrnię to i owo, a może przy okazji dam sobie załatać jeszcze jakąś część ciała 😉 W końcu czego się nie robi dla „fejmu” i mamony…?

Leave a comment