Krótka opowieść o tym, że dzieci dostosowują się do zastanej lub zmieniającej się rzeczywistości. Potrafią bezbłędnie weryfikować kontrakty międzyludzkie i potrzebują ich. Potrzebują też czułości, rozpieszczania i bezwarunkowej miłości, co nie znaczy akceptacji ich wszelkich fanaberii. To rzecz o tym, że zepsucie jest kwestią czasu i procesem trudno odwracalnym. No i jeszcze o tym, że zepsuć to nie to samo co rozpieścić. Ot co!
Tak, są momenty, kiedy odpuszczam mojemu synowi. Zdarzają się nam chwile, kiedy wiem, że jest zmęczony i wdawanie się z nim w dyskusję i próba wyegzekwowania czegokolwiek są skazane na porażkę i wygenerują tony toksycznej frustracji. Nie, nie czuję, że to moja przegrana. NIE, nie uważam, że dziecko zawsze i wszędzie ma ślepo wykonywać polecenia rodziców. Zostawiam nam pole do negocjacji. Tak, chcę, żeby Zac był grzeczny i wychowuję go na gentlemana czyli kulturalnego i empatycznego człowieka. Żeby takim się stać, właśnie tego potrzebuje doświadczyć.
Kiedy płacze i marudzi, dociekam przyczyny. Nie mówię od razu „weź przestań, przesadzasz, już skończ”. Pewnie, że widzę, kiedy kombinuje. Wtedy ze śmiechem odwracam jego gierkę w drugą stronę, prowokuję jego auto-demaskację. On wie, co robi, więc odpuszcza. To zawsze kwestia porozumienia i znajomości granic własnego dziecka. Wiem i czuję kiedy jest mu naprawdę smutno, a kiedy to tylko chwilowy „foszek”, którego przegna natychmiastowe ukochane łaskotanie. Kiedy mu źle, pytam, przytulam, czekam na odpowiedź i pomagam tak, jak tego potrzebuje. Nauczyłam się anielskiej cierpliwości i jest to moja tajemna broń niemal w każdej sytuacji. Cierpliwość, zrozumienie i spokój powodują, że nie ma miejsca na awantury i wyolbrzymianie problemów.
Wiem, że świat nie jest wyrozumiały. Wiem, że ludzie bywają zawistni. Wiem, że na swojej drodze spotykamy takie egzemplarze, które nie dbają o nasze uczucia, a tylko o własne korzyści. Wierzę jednak w to, że to, co dajemy, dostajemy z powrotem. Każdego dnia potwierdzam swoim jestestwem, że na uśmiech odpowiada się uśmiechem. Chwile słabości, kiedy zdarza mi się komuś odburknąć stawiają mnie do pionu i przywracają tę wiarę. W dobro, harmonię i indywidualny porządek każdego z nas. Bo każdy może sam znaleźć swój sznyt na święty spokój. Na wychowanie dziecka w zgodzie z własnym kręgosłupem moralnym.
Widzę i słyszę, co mówi do mnie Zac. Być może dziś przychodzi mi to łatwiej, bo wyostrzyłam wszystkie swoje zmysły mając smyka, który późno werbalizuje swoje komunikaty. Nauczyłam się czytać jego ciało, twarz i gesty. Dzięki temu lepiej widzę też świat dookoła nas. Dzięki temu z kolei, Zac także odbiera to, co się wokół niego dzieje. Zauważa detale, czuje emocje i przejmuje się, gdy komuś jest źle. Bywa drobiazgowy i uparty. Nie bywa złośliwy. Dzieci nie są złośliwe. Dzieci demonstrują, komunikują lub … naśladują, bo widzą w tym profit. Jeśli zdarza się Wam doświadczyć złośliwości ze strony dziecka, pewnie tego zostało nauczone. Pewnie jego instynkt samozachowawczy dyktuje mu taką postawę. Faktycznie, trudno to odkręcić. Dlatego tak często mówi się o ZEPSUTYCH dzieciach, które robią komuś na złość lub prezentują roszczeniową postawę. Tego nauczyli je dorośli. Wystarczy, że my-dorośli tacy jesteśmy. Nie musimy zabierać smyków na zajęcia z chamstwa. Ono wisi w powietrzu i przenika przez skórę. Jedne dzieci zareagują katarem, bólem ucha, a inne wzruszą ramionami i podadzą się temu „fantastycznemu sposobowi na przetrwanie”.
Zepsute dzieci można naprawić … ROZPIESZCZANIEM – uderzeniową dawką bezwarunkowego dobra, miłości i codziennej pogody ducha. Bardzo liczy się to, kto serwuje dziecku taką odtrutkę. Powinna to być osoba ważna, poważana w mniemaniu smyka i taka, która potrafi odpuścić, gdy coś nie wychodzi lub zajmuje więcej czasu, niż byśmy chcieli. Granica jest niezwykle cienka, bo w rozpieszczaniu liczy się konsekwencja. Bo w miłości i przyjaźni liczą się szczerość i dyplomacja. Bo potrzebna jest wizualizacja efektu, żeby umiejętnie obrać taktykę. Wizualizując rezultat, warto spojrzeć w lustro. Zobaczymy w nim dziecko. Uczesane, czyste, uśmiechnięte, ładnie ubrane. Tak trzymać! Czas zadbać o swoje „uczesane” myśli, pozbyć się niepotrzebnych zmartwień, zagrać głupka nawet dla samego siebie lub zatańczyć szaleńczo do bitu w radiu i w końcu pogodzić się z tym (nowym?) spójnym wdziankiem. To nie maska, a nasza autentyczna radość istnienia. Smyk w lustrze będzie właśnie taki – szczęśliwy (oczywiście mając w pamięci powiedzenie, że dzieci dzielą się czyste i szczęśliwe 😉 ).
Nie uważam, że należy wrzucać dzieci na głęboką wodę i sprawdzać jak sobie poradzą. Bo one sobie poradzą. W większości przypadków. Jakoś. Wolę dać mojemu synowi bezpieczeństwo i solidną podstawę do podejmowania decyzji, jego własną bazę danych. Wolę mu towarzyszyć, zapytać milion razy, sprawdzić czym się martwi i obetrzeć łzy, niż zastanawiać się czy bywa samotny i czy dane przeżycie skrzywi jego pojmowanie jakiegoś zjawiska. Nie chcę, żeby mój mały chłopczyk od pierwszych lat ponosił konsekwencje czyichś złych wyborów czy problemów emocjonalnych. Wskutek biologicznej i emocjonalnej więzi ze mną i tak dźwiga moje ciężary. Z tych jestem w stanie się wytłumaczyć. Jednocześnie biorę pod uwagę to, na co go eksponuję. Staram się zrozumieć, że coś co dla mnie jest oczywiste, dla niego jest armagedonem lub przynajmniej trzęsieniem ziemi. Sama bym pewnie na chwilę spanikowała, gdyby nagle rozstąpiła się pode mną stabilna gleba. Tłumaczę więc. Biorę pod uwagę i wiem, że daję mu wybór. Podejmuje dobre decyzje, a jego mózg pamięta „co się opłaca, a co nie”. To całkowicie niematerialne, bo instynktowne, podejście do codziennych zdarzeń, które często giną w natłoku spraw.
Dzieci są genialne. Wytłumaczą sobie wszystko i na wszystko znajdą rozwiązanie. Nie musi być ono takie, jak nasze. Dobrze, żeby nikogo nie krzywdziło. Dobrze, żeby było wydajne i wielokrotnego użytku. Tego uczą się przez doświadczanie i porażki. Będąc blisko nich właśnie w chwilach niepowodzeń, ugruntowujemy ich pewność siebie oraz słuszność istnienia i doświadczania. Zawsze należy im się wysoka piona i zawsze potrzebują przytulenia. Zawsze przydaje się rozpieszczanie zmysłów. Nie ma większej mocy, niż zrozumienie, bliskość i wzajemny szacunek. Człowieka do człowieka.
Jestem dumna, gdy mój mały człowiek pamięta emocje innych, gdy mu smutno, bo ktoś obok płacze. Cieszę się, gdy rozbawia wygłupami całe towarzystwo, bo rozumie co kogo rozśmiesza. Wzruszam się, gdy troskliwe dotyka po policzku spotkanego w wózku dzidziusia, bo wie, że takie maluchy są delikatne. Odlatuję w kosmos, gdy zasypiając obok mnie, w ostatnim przebłysku świadomości, odwraca się do mnie całując mnie delikatnie na dobranoc. Psuje mnie tą swoją dobrocią i bezinteresowną miłością… tfu! Rozpieszcza.
Chciała bym,żeby mój synek spotkał na swojej drodze właśnie takich ludzi jak Zac <3
oumaaaaj <3