Język jego giętki … czyli dlaczego on JESZCZE nie mówi?!

11 sierpnia 2016

Intuicyjnie genialna czyli słuchaj siebie, a daleko zajdziesz.

11 sierpnia 2016

Michały, deski i zabujanie czyli o tym jak powstawała Extremama.

11 sierpnia 2016

I o tym jak się okazało, że karkonoskie skrzaty jeżdżą na deskach … wszelakich. Oto historia mojej deskomanii czyli miłości odwzajemnionej.

Odkąd pamiętam chciałam być skejtem tzn jeździć na deskorolce. Mój brat miał jakiegoś „decka”, potem „zakosił” z Czech snowboard – tyle było deskowej kultury w domu. Zimą brałam ten jego długaśny snowboard na górkę pod domem, zakładałam buty rozmiar 46 (sama mam 39) i w absolutnej euforii ześlizgiwałam się z tzw Górki Śmierci na opolskim ZWM-ie. Fachowa jazda to to nie była. W liceum chodziłam z Michałem, który jeździł na desce. Jego kolega Karol też. Uważałam się więc za dziewczynę skejta. Taki status mi bardzo odpowiadał. Sama nie potrafiłam na desce zrobić NIC. Chyba nawet nie chciałam, bo się … bałam…, że nie potrafię. Tak, ja się BAŁAM. Ja – Extremama. Dużo spraw wyglądało wtedy zupełnie inaczej.

Nie wiem co robiłam potem. Trochę grałam w kosza, trochę biegałam … Generalnie unikałam szkoły, chodziłam na wagary, uganiałam się za chłopakami…. O! Jeździłam na łyżwach – podobał mi się na lodowisku jeden chłopak. I tyle. Lansowałam się na HIP HOP PARTY, gdy grał DJ BRK. Ależ to był wyluzowany klimat 😉 Oglądałam się też za kajakarzami. Taki żywot córki trenera. Skracając tę żenującą historię – zbyt wiele świadomych decyzji nie podejmowałam i właściwie nie wiedziałam czego chcę. Nie wiem jak to się stało, że skończyłam ten najlepszy w Opolu „ogólniak”, a potem miałam kolejnego porządnego chłopaka o zaskakującym imieniu Michał 😉 Zostałam panią anglistką i uczyłam dzieciaki angielskiego. Nie jeździłam na niczym. Przynajmniej nie pamiętam, żebym to robiła. A potem zdarzyła się TELEWIZJA.

I tu znowu wykonam duży skrót, nie wgłębiając się w szczegóły dotyczące romansów, fochów, braku pokory i twardych pośladków. Warto wspomnieć, że pierwszy odcinek pierwszego programu pt „MIXER”, który prowadziłam w opolskiej regionalnej telewizji, nagraliśmy w … SNOWPARKU w Czechach … albo na Słowacji … Moimi gośćmi byli wtedy Drops i Bron – wyluzowani snowboardziści z Opola. Drops to ziomek z klatki obok na ZWMie, a Bron …. (btw kolejny Michał) to kolega z ławki w trzeciej klasie podstawówki, w którym oczywiście się podkochiwałam … Jak przypuszczacie produkcja programu MIXER była mi wyjątkowo w smak. Reżyser, jak mało kto wtedy, miał wyczucie tego co faktycznie jest „na luzie”, co oczywiście było średnio dobrze rozumiane w szacownej publicznej tv. Tak czy inaczej, przypomniałam sobie, że przecież JA CHCĘ BYĆ SKEJTEM. I tyle. Skejtem nie zostałam. Przestałam za to pracować w Opolu i wyjechałam na Warmię. Jakieś 2 lata zajęło mi „skumanie”, że na desce można nie tylko jeździć, a tego nie ogarniałam, ale też pływać. Jak tylko zobaczyłam wyciąg do wakeboardu w Ostródzie i warszawską ekipę wbijającą się do wody pewnego słonecznego majowego dnia, wiedziałam, że TO JEST TO. Każdy coś takiego w życiu ma. Dla mnie to był WAKEBOARD. W jednej chwili zrozumiałam, że to jest czas na podjęcie decyzji kim chcę być i jaka chcę być. Dołączyłam do WAKE RODZINKI. Możnaby tu oczywiście znowu rozpisywać się na temat romansów, niesnasek czy tego kto z kim i dlaczego przestał gadać lub który Michał mnie rzucił. Dla mojej duszy SKEJTA nie miało to już znaczenia. Nareszcie. Bez względu na to czy facet, za którym aktualnie się uganiałam pływał lub jeździł na desce, ja w tę kulturę wsiąkłam. (Alleluja!) I choć wciąż deskorolka była poza moim zasięgiem, upajałam się pływaniem na wakeboardzie, a zimą jazdą na snowbordzie. Deska na śniegu była naturalną konsekwencją opanowania pływania na wejku. Oczywiście tu przydał się narzeczony instruktor snowboardu (phi!), ale moja determinacja była kluczowa. Tak jak latem pływałam po falach, przy dużym wietrze, tak zimą zjeżdżałam z Kasprowego przy niemalże zerowej widoczności. Pełnia szczęścia. Wtedy tenże narzeczony nazywał mnie ZACHAREM … (Nie nie kierowałam się tym przy wyborze imienia dla dziecka. Ani trochę.)

No i skoro tak się zakochałam, zaczęłam ponosić konsekwencje tej miłości. Do desek oczywiście. Nie pamiętam kto mi pokazał pierwszy zwiastun pierwszego EVERYBOARD FESTIVALU w Karpaczu. Znałam Karpacz. Tata jeździł tam na obozy sportowe, a ja nagrałam tam kiedyś program dla TVP Polonia. To w Karpaczu, na ulicy Skrzatów Karkonoskich zemdlała, niemal prosto mi w ramiona, moja współprowadząca Joasia. To w Karpaczu całowałam się z rudą Basią przy fontannie … Od razu wiedziałam, że to mój świat – ten deskowy festiwal w Karpaczu – mój event, moja rodzina, moi ludzie, bratnie dusze. Pierwszy festiwal był w kwietniu. Pojechałam. Tzn Gosia pojechała i zabrała mnie. Nie miałam prawka. Miałam za to dużego, kudłatego psa, który jeździł ze mną wszędzie i miałam jeszcze … Zachariasza w brzuchu. Podczas tej pierwszej wyjątkowej deskowej imprezy nie stanęłam na desce ani razu. Byłam w 5-ym miesiącu ciąży. Nie pytajcie jak mnie nosiło. Na jednym niewielkim stadionie miejskim zajawkowicze z całej Polski i nie tylko, jeździli na longboardach, na mountainboardach, freebordach, sandboardach, skimboardach… Był nawet basen do wejka i ŚNIEG zwieziony z gór. A ja nie mogłam jeździć. Na niczym. Słuchałam, chłonęłam, robiłam zdjęcia. Słyszałam Roberta czyli głównego organizatora festiwalu, który pod koniec imprezy był zachrypnięty jak Owsiak po finale swojej orkiestry. Nie podeszłam do niego. Nie przybiłam piątki nikomu z organizatorów. Zabrakło mi ODWAGI – tak, mnie zabrakło odwagi. Marzyłam o tym, żeby być częścią tej kultury, ekipy, deskowej rodziny. I choć nic spektakularnego się wtedy nie wydarzyło, wiedziałam, że mój czas jeszcze przyjdzie. Tymczasem skupiłam się na tym, co jest do dziś najważniejsze. Na moim synku.

Wiecie dlaczego Everyboard Festival tak mnie zaczarował? Bo organizuje go TATA. Robert jest ojcem. Nie poznałam jego syna – Kuby, bo zginął tragicznie zanim udało mu się zrealizować swój plan, jakim była organizacja festiwalu. Jego tata, jego koledzy, przyjaciele, siostra i pół Karpacza uwierzyło, że impreza deskowa to dobry pomysł i tak powstał Everyboard Festival czyli memoriał chłopaka, który kochał snowboard. Nie wiem jaki Kuba był. Pewnie nie był idealny. Jak zawsze w takiej sytuacji pojawiają się różne komentarze. Ważne jest to, co jest teraz – JEDYNA taka impreza, która zjednoczyła miasto i społeczność ludzi jeżdżących, pływających, latających na deskach. Od pięciu lat, co roku Karpacz na jeden weekend oddaje się w panowanie amatorom sportów ekstremalnych. Od 1-ej edycji festiwalu jestem tam i ja – jako Lidia, od 3-ciej także jako Extremama, część tej społeczności. Rozpiera mnie duma, bo wiem, że bywam dla Roberta wsparciem, takim wiecie mentalnym, bo jednak każdy z nas ma swoje sprawy i swoje codzienne zmartwienia. Wciąż pracujemy nad tym, że festiwal był jeszcze lepszy. To nie jest rodzinny festyn w górach. To filozofia.

Everyboard Festival przyciąga amatorów adrenaliny w każdym wieku. To determinuje jego wartość. Przez te pięć lat rajderzy nieco dorośli, niektórzy pozakładali rodziny, inni przestali jeździć albo zaczęli jeździć z dziećmi i szkolić młodzież. Festiwal się zmienia, bo zmieniamy się my – jego twórcy. Dziś to ponad 20 deskowych dyscyplin, ambitna trasa zjazdowa i czołowi zawodnicy. Jednocześnie do Karpacza przyjeżdżają całe rodziny – żeby zobaczyć, zacząć jeździć, sprawdzić co to w ogóle jest i posmakować tej unikatowej atmosfery. Jest strefa dla początkujących, jest strefa dla dzieci, no i są GÓRY, które bywają bezlitosne. Te same góry dają spokój i poczucie bezpieczeństwa, jeśli patrzymy na nie z szacunkiem.

Tegoroczny, piaty już, festiwal to okazja, żeby sprawdzić się na nowej, trudnej trasie. Ja się nawet do niej nie przymierzam. Pokręcę się w sekcji rodzinnej 😉 Zamierzam rozegrać wyścig matek z dziećmi w wózkach, wiec jeśli chcecie wpaść, dajcie znać – dogadamy godzinę. 17 września – sobota.

W Karpaczu jestem u siebie. Choć nie znam wszystkich tutejszych zwyczajów i choć pewnie na dłuższą metę irytowałaby mnie tutejsza małomiasteczkowość, mam tu swoje miejsce. Tu są ludzie, którzy od pierwszego wejrzenia, kiedy w końcu odważyłam się im o sobie powiedzieć, pokochali Extremamę i poczuliśmy naszą wspólną siłę. Łączy nas tak wiele, że łzy same cisną się do oczu, kiedy o tym pomyślę. Siostra Kuby – Sandra też ma małego synka. Ma na imię Staś. Ja, z kolei, tak jak ona, też straciłam nagle młodszego brata … – Michała. Oprócz tego, obie najchętniej wykarmiłybyśmy piersią cały świat, żeby wszyscy byli zdrowi … Taka wspólna ideologia łączy. Mimochodem. No i są deski, jest sport, aktywne spędzanie czasu i przepiękne okoliczności przyrody. Odkąd tu przyjeżdżam, jeszcze lepiej czuję siłę rodziny i to jak wiele zależy od nas samych i tego jak mocno naprawdę chcemy realizować swoje marzenia. Jak wiele słabości potrafimy przekuć w jakość …

DZIŚ pływam na wakeboardzie, ślizgam się na skimie (zaczęłam, bo jeden Michał napisał do mnie kiedyś maila z propozycją współpracy), podniecam się Teslaboardem czyli elektryczną deskorolką, kocham snowboard i Kasprowy Wierch. Jeżdżę na DESKOROLCE i longboardzie. Michał z ekipy freebordowej (poznany w Karpaczu) przesyła mi pocztą lanserską koszulkę, bo wie, że lubię takie gadżety. Zdarza mi się ustawiać na rower…, żeby pociągnąć na mountainboardzie jednego … Michała. Przeprowadziłam wywiad z Mistrzynią Polski w surfingu, bo umówił mnie z nią organizator zawodów … Michał. Jedno z moich miejsc na Ziemi to Karpacz. Nie uganiam się już za facetami. Nic dobrego z tego nie przychodzi. Chciałoby się powiedzieć – Skoro nie chcesz mojej zguby, jeśliś Michał, zniknij luby 😉

Na pewne sytuacje jednak nie ma rady. Moja absolutnie ulubiona bajka muzyczna, którą od lat znam na pamięć nosi tytuł … ZGUBA MICHAŁKA.

Do zobaczenia w Karpaczu podczas Everyboard Festivalu.

 

przydatne linki:

EBF na fb

zdjęcia z mojego pierwszego festiwalu

VLOG o pierwszym EBF

MOJA MAMOWA relacja z ostatniego festiwalu

 

2 comments

  1. Mój mąż ma na imię Michał 😉
    Trochę tego u Ciebie jest, ja skromnie od kilku dni uczę się jeździć na rolkach, ale już czuję że się wciągam. Zgadnij kto mnie zmotywował? Nie, nie Michał tylko Lidia 🙂
    Jak zwykle pozdrowienia i uściski!

Leave a comment